czwartek, 14 listopada 2013

Dziewięć.

Czułam się dziwnie. Strasznie dziwnie. Coś nieprzyjemnego ściskało mnie w żołądku, w gardle miałam wielką gulę, zamiast mózgu jakąś papkę, a ręce tak mi drżały, że kiedy robiłam sobie oko, eyelinerem przejechałam pod same brwi. I albo świat dawał mi znaki, że to nie jest mój dzień i nie powinnam ruszać się z domu, albo... Nie, to był chyba jedyny powód tego całego pecha.

Więc jakim sposobem miałam się niby dzisiaj spotkać z Harrym i przypadkiem nie zrobić z siebie idiotki.? Już i tak nieźle wypadłam, mdlejąc na sam jego widok. Zupełnie jak zdesperowana, zakochana faneczka. A przecież miałam się wyróżnić, sprawić, żeby mnie zapamiętał. W ten pozytywny sposób, oczywiście, a nie jako jedną z tych, która od namiaru emocji pada na ziemię.

I jeszcze zachowanie Louise...

Ta wariatka specjalnie zwracała na siebie uwagę, żebym przypadkiem nie zrobiła na Harrym dobrego wrażenia. I to tylko i wyłącznie po to, żeby ona miała spokój. Ale skoro tak postawiła sprawę, już ja zrobię tak, żeby tego spokoju nie doznała... Chciała wojny.? To ją będzie mieć.

Na samą myśl o tej debilce, moje palce same zacisnęły się w pięści. Miałam ochotę udusić tą idiotkę. Ale zamiast tego szybko zgarnęłam z umywalki wszystkie kosmetyki. Z tymi całymi nerwami dalsze malowanie sensu nie miało. Lepiej było po prostu pojechać wcześniej do Juls i zdać się na jej technikę w upiększaniu innych. Więc nie czekając na żadne zbawienie postanowiłam się dłużej nie wygłupiać i znaleźć gdzieś tatę. Bo na pewno prosić tej kretynki o podwożenie nie będę...

Trzymając w ręku kosmetyczkę, ruszyłam ku drzwiom. Zastanawiając się, gdzie mogłabym o tej porze znaleźć ojca, odsunęłam wszystkie zamki (każdy kto ma rodzeństwo wie, że w łazience trzeba się chronić) i z zamachem wyparowałam z łazienki.

Prosto w łapska Louise.

Cholera.

- Uważaj, debilko. - syknęła tylko, patrząc na mnie nienawistnie. Oczywiście z góry, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Czemu ona musi być taka wysoka do cholery.?! Kiedy jednak przypomniałam sobie piękne polskie powiedzenie "Wysoki jak brzoza, a głupi jak koza", uśmiechnęłam się z wyższością i posyłając tej debilce władcze spojrzenie, ominęłam ją zgrabnie.
- To ty patrz jak chodzisz. - rzuciłam, nawet się nie odwracając. A słysząc jej westchnienie politowania, naszła mnie przemożna ochota by jej dopiec. I zdecydowanie nie zamierzałam z tym walczyć... - Przestań się w końcu wydurniać i zakładaj okulary, jak ci lekarz kazał. - dochodząc do skraju schodów, odwróciłam się na moment do niej i posłałam fałszywy uśmiech. - Scott i tak jest debilem, pewnie nawet nie zauważy, więc nie masz się co bać, że mu się nie spodobasz. - syknęłam.
- Pytał cię ktoś o zdanie.? - kretynka zmarszczyła tylko brwi, przez co jej twarz nabrała kompletnie idiotycznego wyrazu. Aż się uśmiechnęłam na ten widok.
- Ja się tylko martwię o zdrowie mojej siostrzyczki. - rzuciłam z lekkością, czując coraz bardziej pogłębiającą się satysfakcję z tej idiotycznej wymiany zdań. Jakieś dziwne uczucie przyjemności zaczęło mnie zalewać, gdy tylko na twarzy Lou pojawił się grymas zupełnego niezadowolenia.
- Idź, bo ci jeszcze Harruś zwieje. - uśmiechnęła się wrednie gdzieś między tym wszystkim, dając mi tym samym idealne pole do popisu.
- To nie Scott. - mruknęłam, wzruszając niewinnie ramionami. Ha, szach i mat, ruda małpo.!
- Kiedyś dopadnę cię w takim miejscu, gdzie nie będziesz miała się gdzie schować. - twarz Lou w sekundę przybrała jakiś bardziej groźny wyraz. Trochę mnie to przeraziło, nie powiem, zwłaszcza kiedy podeszła do mnie i zbliżyła swoją twarz niebezpiecznie do mojej, ale dzielnie udawałam, że mnie to nie rusza. - I uwierz mi, to będzie ostatni dzień twojego życia. - wycelowała we mnie swój palec wskazujący, zupełnie jak czarownica, rzucająca klątwę. W połączeniu z jej miną, dało to piorunujący efekt. Na szczęście krótki, bo po chwili ta kretynka zniknęła za drzwiami swojego Królestwa Ciemności.

Idiotka...

Jeśli myślała, że się jej boję, to się kurczę grubo myliła. Nie wierzyła we mnie, okej. Nie rozumiała potęgi chłopaków, okej. Ale odciąganie mnie od Harry'ego na sucho jej nie wyjdzie. Jeszcze jej pokaże...

I jakby na potwierdzenie tych myśli, wydobyłam z kieszeni telefon, jakoś automatycznie wchodząc w skrzynkę odbiorczą. Stamtąd natychmiast dotarłam do tej całej korespondencji z nikim innym jak właśnie z Harrym. I uśmiechając się tryumfalnie, otworzyłam ostatni  i jednocześnie moją ulubioną wiadomość, którą kiedykolwiek od kogokolwiek dostałam.

"Już nie mogę się doczekać xx"

Oj tak, ja też nie mogłam...

Chociaż gdyby wziąć pod uwagę kolejną falę mdłości i tą dziwną miękkość w nogach... Może jednak nie chciałam tam jechać.?

Na szczęście miałam jeszcze kupę czasu na zastanowienie się. W trakcie jazdy do Juls, gdy będę musiała wziąć coś na uspokojenie, przebrać się, wziąć coś na uspokojenie, umalować się i wziąć coś na uspokojenie...

Kurczę, tyle rzeczy, a tak mało czasu... Gdzie do cholery był tata.?
***

- Niech mi ktoś powie, który geniusz poprosił o apartament z jedną łazienką.? - pisnąłem, dreptając w miejscu zupełnie jak jakaś panienka na widok wyprzedaży. Ale naprawdę miałem już dosyć oglądania tych przeklętych łazienkowych drzwi od zewnątrz, zwłaszcza, że moje własne wnętrzności już całkiem boleśnie zaczęły przypominać o tym, że mój pęcherz wbrew pozorom wcale nie jest z gumy. No lać mi się chciało jak stąd do Seattle, ale niestety nowe oblicze Stylesa blokowało cały ruch.
- Ty sam. - Niall, stojący obok mnie z nieznanych mi przyczyn, postanowił wkurwić mnie jeszcze bardziej. - Po tym jak El cię opieprzyła, że znowu...
- Jezu, czy chciałem odpowiedzi.? - wrzasnąłem donośnie, przerywając mu dalsze genialne stwierdzenia. - To było pytanie retoryczne.!
- Dobra, nie unoś się tak, bo ci jakaś żyłka pęknie. - chłopak tylko uniósł ręce w obronnym geście, ale sądząc po tych kurwikach w jego oczach, wcale nie zamierzał przestać. Moja wina.? No kurwa to była moja wina.?!
- Zresztą sami się zgodziliście. - prychnąłem, nie chcąc dać się wpędzić w żadne wyrzuty sumienia. Oni też przecież mogli pomyśleć. Zwłaszcza Horan, nie torturowany przez żadną siłę wyższą...
- Bo nikt nie podejrzewał, że oprócz ciebie urośnie nam jeszcze jedna diwa. - blondyn skinął głową na drzwi łazienki. I wcale nie poczułem, że tymi słowami chciał obrazić Stylesa...
- Po co ty tu w ogóle stoisz.? - spojrzałem na niego z ukosa, mając już serdecznie dosyć jego widoku. - Idź sobie coś zjedz. Albo rzuć się z okna... - zaproponowałem, w duchu licząc, że naiwniak skusi się na drugą opcję. Na szczęście, ruszył dupę, oddalając się ode mnie na bezpieczną odległość. Nie zdążyłem jednak nawet ucieszyć się z odzyskanej wolności, kiedy do korytarza wparował nagle Malik, z jakimś szaleństwem na twarzy rzucił się na drzwi do łazienki. W sumie całkiem przyjemnie było patrzeć jak z całą siłą, na jaką na nie napierał, nagle się od nich odbił.
- Hazz nadal się pindrzy.? - spojrzał na mnie z bólem w oczach, i nawet nie czekając na odpowiedź przykleił się do drzwi i zaczął walić w nie jak opętany. - Kurwa, idioto, pospiesz się.!
- Nie pali się.! - Hazz niespodziewanie krzyknął niewyraźnie. Pierwszy raz od pół godziny. A już myślałem, że się utopił.
- Ale lać mi się chce.! - mulat dodał do akompaniamentu kopanie w drewnianą powierzchnię, w dodatku z takim zaangażowaniem, że ledwo trzymały się w zawiasach. - Ruchy.! - wrzasnął nagle głosem niczym z horroru o egzorcyzmach i tak rąbnął w drzwi, że praktycznie usłyszałem jak ich konstrukcja jęczy z bólu.
- Człowieku, jest kolejka. - z lekką niepewnością kulturalnie pociągnąłem Malika za kraniec koszulki, przez co niechcący zatrzymał się na ścianie. - Byłem tu pierwszy.
- Zlituj się, Tomlinson. - Malik spojrzał na mnie z takim błaganiem, że nawet moje pozbawione empatii serce zadrżało delikatnie. - Jeszcze chwila i mi jaja urwie. - złapał się za omawiane miejsce i zaczął podrygiwać do rytmu. Serio, wyglądało to cholernie komicznie. Zwłaszcza w połączeniu z przejętą miną.
- Dobra. - chrząknąłem, starając się powstrzymać napad śmiechu. Ale przecież nie będę chłopaka kompromitować... - Ale to i tak nie ode mnie zależy... - stwierdziłem i skinąłem głową na drzwi do łazienki, które nadal pozostały niezdobytą twierdzą.
- Do cholery, Styles.! - Malika znowu opętał ten podejrzany demon, z całym tym swoim koncertem kopania i dobijania się. - Codziennie paradujesz nam przed nosem z gołym tyłkiem, a teraz się wstydzić zacząłeś.? - pisnął, powodując kolejne parsknięcie śmiechem z mojej strony. Tu trafił idealnie... - Otwórz te drzwi do kurwy.! - rzucił przejętym i kompletnie pozbawionym nadziei tonem. I dokładnie w tym momencie drzwi jakby magicznie się uchyliły.
- Czy człowiek nie może mieć nawet chwili spokoju.? - Hazz wychylił się zza nich niepewnie, zaraz jednak został stamtąd wyciągnięty siłą Malikowych dłoni. - Ej.! - pisnął niezadowolony, kiedy jego okryte jedynie ręcznikiem ciało odbiło się od ściany. Dokładnie w momencie, kiedy Zayn barykadował się już w łazience. - No co za debil... - Hazz westchnął cierpiętniczo, jedną ręką przytrzymując biały ręcznik ledwo trzymający się na biodrach, drugą natomiast przeczesując swoje dziwnie układające się loki. - I czemu się gapisz.? - warknął, marszcząc brwi, gdy zauważył moje zainteresowanie tą jakże niewielką zmianą w jego wyglądzie... A jednocześnie tak zabawną, że natychmiast śmiech wyrwał się z moich płuc.
- Ładne włoski, Styles. - sięgnąłem dłonią do tych jego loków, które dzisiaj były wyjątkowo celnie ułożone. - To nad nimi tyle pracujesz.? - spojrzałem na niego uważnie, kiedy zdegustowany rąbnął mnie w rękę.
- Odczep się. - prychnął, krzyżując przedramiona przed sobą. - Prysznic brałem.
- Godzinę.? - rzuciłem mu pełne politowania spojrzenie. Czy on myślał, że ja jestem niedorozwinięty.? - Uważaj, bo ci jeszcze przypadkiem uwierzę. - mruknąłem, zastanawiając się w duchu jak mógłbym się z niego ponabijać. I już sekundę później miałem nawet pomysł. - Jak ładnie poprosisz to ci powiem co zrobić, żeby ogarnąć tą twoją szopę. - uśmiechnąłem się do niego zachęcająco i praktycznie rąbnąłem o podłogę widząc jego pełną przerażenia minę.
- Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mnie z prostownicą, to przysięgam, przez najbliższe trzy miesiące nie będziesz miał czym dotknąć Els. - zagroził poważnie.
- Kto tu mówi o prostownicy.? - wyparłem się jego oskarżeń, nie mogąc jednak powstrzymać zwycięskiego uśmieszku. Który był kompletnie nie na miejscu, bo przecież widać było jak chłopak się stara... Może nawet trochę za bardzo. - Moim zdaniem jak za bardzo się wypacykujesz, tylko stracisz w jej oczach. To ostra dziewczynka, nie możesz być bardziej babski od niej. - stwierdziłem, w zgodzie z własnym sumieniem. No bo czy to nie było logiczne.? Skoro laska była twarda, to i facet musiał spełniać jakieś wymagania. I będąc zupełnie szczerym, ten stojący przede mną fascynat kotów jakoś kiepsko się w to wpasowywał. Ale skoro chciał...
- Człowieku, słowa z nią nie zamieniłeś. - machnął nagle ręką w jakiś przejęty sposób. - Jakim sposobem miałbym cię niby posłuchać.?
- Bo jestem starszy, kochanie. - kiwnąłem poważnie głową. - Bardziej doświadczony. Poznałem takie tajniki kobiecej psychiki, do których ty się nawet nie zbliżysz.
- Co ty gadasz.? - Styles tylko zmarszczył brwi i pokręcił głową, jakby chcąc wyrzucić z niej nieprzyjemne myśli.
- Jesteś jeszcze za gówniaty na to. - wyszczerzyłem się, chcąc mu pokazać jak bardzo ta wiedza jest zakazana. A ten debil tylko przewrócił oczami.
- Lou, szczerze. - westchnął, przybliżając się do mnie niespodziewanie. I uważnie spojrzał mi prosto w oczy. - Ty coś brałeś dzisiaj.? Wypiłeś coś, co podejrzanie świeciło się na zielono.? A może zjadłeś coś, co należało do Nialla i rąbnął cię tak, że już kompletnie ci się w głowie poprzewracało.? Biedny, Boobear... - z fałszywą litością złapał mnie za ramiona i przycisnął do siebie o wiele za mocno. Co było mega dziwne, bo facet był niekompletnie ubrany.
- Gdzie mi tu z łapami... - wyrwałem się w sekundę, poprawiając wszystkie podwinięcia ubrań, które ten debil mi zafundował. - Najpierw się ubierz, potem możesz mnie macać. Czuję się niekomfortowo. - przejechałem palcami przez grzywkę, starając się nadać jej poprzedni kształt. I jednocześnie w oko rzucił mi się ten chytry wyraz twarzy, który pojawił się na facjacie tego idioty. - Ej, przestań się tak szczerzyć. - zagroziłem, czując wielki niepokój. On coś kombinował... - Styles... Harry.! - wrzasnąłem, gdy znowu mnie obezwładnił. Ale on oczywiście w ogóle się tym nie przejął, już po chwili przygwożdżając mnie do podłogi. - Hazz, do cholery.! - jęknąłem głucho, pod naporem całego jego cielska. Boże, on wcześniej słonia zjadł, czy jak.?!

Ten małpolud ważył tyle, że w ogóle nie miałem szans na jakikolwiek ruch. Mogłem się rzucać, kopać i gryźć, a on i tak tego nawet nie zarejestrował, śmiejąc się jak pozbawiony mózgu goryl. - Złaź ze mnie debilu... - zagroziłem, próbując w jakikolwiek sposób się wydostać. Co było w ogóle niemożliwe. Nawet kiedy Harry odstąpił trochę swojej uwagi Malikowi wychodzącemu z łazienki z miną niewyobrażalnej ulgi.

- Boże, ludzie, nie w korytarzu. - zdegustował się jednak naszą pozycją, marszcząc przy tym nos w durny sposób. - Idźcie, nie wiem, do pokoju...
- Zayn, Zaynuś, to jest napad... - pisnąłem błagalnie, licząc na jego wrażliwą naturę. Bo tylko on mógł mi teraz pomóc. - On mnie molestuje... Pomóż mi. - wyszeptałem, dla dodania wszystkiemu dramaturgii.
- Hazz, słyszałeś kiedyś o złym dotyku.? - Malik na szczęście wziął mnie z obronę. Zdecydowanie najlepszy z niego przyjaciel...
- No właśnie... - natychmiast podjąłem temat. - Zamknę się w sobie. Do nikogo się już nie odezwę. Możesz już szukać dobrego psychoterapeuty. - spojrzałem na niego uważnie, z nadzieją, że odpuści. Ale jak to bezmózgie dziecko, nadal nie jarzył o co chodzi.
- Zresztą... - mulat uśmiechnął się nagle chytrze. - Nie powinieneś tego zostawić dla rudej.? - spojrzał na Hazzę uważnie, uśmiechając się tak wrednie, że natychmiast parsknąłem śmiechem. - Nie trać sił, chłopie, bo się dziewczyna rozczaruje.
- No jeśli to taka tygrysica, jak mówił Niall... - dodałem, patrząc od dołu na pełną powagi minę Stylesa. - Jak się nie postarasz, będzie z tobą kiepsko.
- Czaisz.? - Malik zaniósł się zaraźliwym śmiechem. - Udaje mu się ją zbajerować, wychodzą wcześniej z imprezy, a po godzinie Hazz wraca z takim limem. - zakreślił koło wokół całej twarzy, chcąc zilustrować całą sytuację. I natychmiast dotarło to do mojej wyobraźni, rozśmieszając obezwładniająco.
- Żeby to tylko na tym się skończyło... - wysapałem między kolejnymi atakami śmiechu, wyobrażając sobie setki tortur, jakim dziewczyna go podda, kiedy tylko Hazz jej nie zaspokoi.
- Ha ha ha. - ironia Harry'ego dotarła do mnie jak zza jakiejś ściany, więc nie poświęciłem jej zbyt dużo uwagi. - Bardzo zabawne, naprawdę. - dopiero gdy chłopak podniósł się ze mnie i ruszył do drzwi, zarejestrowałem, że jestem wolny.
- No i dokąd, skarbeńku.? - podniosłem się na ramionach, patrząc za nim uważnie. A gdy się odwrócił, poruszyłem brwiami. - Jak coś, to możemy potrenować.
- Pf. - prychnął, opierając się nonszalancko o drzwi. - Teraz to ja nie chcę. - rzucił wyniośle, już po chwili znikając za nimi bezpowrotnie.
- Ej, ej, ej, momencik.! - natychmiast poderwałem się z podłogi, odrzucając całe rozbawienie. Bo znowu mi zamknęli dostęp do toalety... - Hazz, do cholery, ja też muszę do łazienki.! - syknąłem groźnie, robiąc dokładnie to samo, co Malik wcześniej. Czyli dręcząc drzwi. Kiedy jednak nie doczekałem się żadnego odzewu, kopnąłem w nie z całej siły. - Dobra.! - warknąłem, odwracając się na pięcie i kierując w stronę korytarza. W pokoju obok też musiała być przecież jakaś łazienka...
***

Nie miałam pojęcia co ja tu robię. Zielonego. Wprawdzie byłam podekscytowana, kiedy Juliett udało się jakoś oględnie mnie pomalować, kiedy okazało się, że w tej nowej kiecce wyglądam obłędnie, kiedy wszyscy zgodnie stwierdzili, że z upiętymi w finezyjny sposób włosami prezentuję się absolutnie fantastycznie i nikt mi się nie oprze, kiedy siedziałam w samochodzie, jadąc na spotkanie z własnym przeznaczeniem, nawet kiedy ochroniarze wpuścili nas bez mrugnięcia okiem do części hotelowej, która dzisiaj była zamknięta ze względu na tą całą imprezę. Gdy jednak znalazłam się na ostatniej prostej, czyli korytarzu prowadzącym do sali, skąd już wydobywały się dźwięki muzyki, szczerze zwątpiłam.

Nie chciałam tu być. Nie chciałam widzieć się z Harrym. Nie byłam gotowa. Byłam przekonana, że kiedy tylko go zobaczę, coś mi odwali i zrobię z siebie kretynkę. Gorszą, niż tą, którą już zrobiła ze mnie siostra. A wtedy Harry zupełnie straci mną zainteresowanie. Wolałam więc zawrócić, odpuścić i poprosić o spotkanie w bardziej przyjaznych psychicznie warunkach. Co niestety było niewykonalne, zważając na rękę Juls zaciśnięta na moim ramieniu, która to prowadziła mnie nieuchronnie do przeznaczenia.

- Normalnie nie wierzę... - Juls praktycznie podskakiwała w chodzie, uśmiechając się od ucha do ucha zupełnie niczym pozbawiona rozumu istota. Trochę dziwnie patrzyło mi się na to wszystko, zwłaszcza, że mi do uśmiechu i tego jej ogólnego entuzjazmu było naprawdę daleko. - Za moment znowu spotkamy chłopaków. - kontynuowała, po chwili z przejęciem, patrząc uważnie to na mnie, to na Suz. I zaczęło mi się od tego kręcić w głowie. Zaczęłam się nawet zastanawiać jakim sposobem mogłabym stąd uciec. - Czaicie.?! - głośne wrzaski Juls upewniły mnie jednak, że nie mam w tym najmniejszych szans. - Znowu ich zobaczymy, znowu...
- Nie nakręcaj się. - Suz przerwała to jej gadanie ostrym tonem. I już nawet miałam jej za to podziękować, kiedy nagle napotkałam jej obłąkane spojrzenie. - Jak to ma wypalić, musimy być normalne. Nie śmiać się kretyńsko, nie piszczeć, nie zachowywać się głupio. Normalnie, jasne.? - zagroziła poważnie. - Jak przez którąkolwiek z was stracę szansę na umówienie się z Niallem, pozabijam. Dotarło.? - spojrzała jeszcze raz na Juls, po czym zatrzymała się wzrokiem na mnie. - Dar.?
- Nie, ja nie mogę. - pokręciłam głową, wyrywając swoje ramię z mocnego uścisku Juls. - Wracajmy. - dodałam, odkręcając się na pięcie i wyrywając przed siebie. Manewr dobry, ale nieskuteczny. Suz bowiem w porę złapała mnie za ramię i wróciła siłą na stare miejsce.
- Zaraz, zaraz, zaraz. - boleśnie zacisnęła palce na moim ramieniu, zupełnie, jakby wiedziała, że znowu mam ochotę się wyrwać. - Dokąd.?
- Nie mogę. Zaraz zwrócę. Kiepsko się czuję. - kręciłam głową, starając się nie patrzeć ani na jedną, ani na drugą przyjaciółkę. Już sam ich widok ściskał dziwnie mój żołądek, więc wolałam nie ryzykować.
- Przestań się wykręcać. Szukasz problemu.
- Serio chcesz teraz stąd iść.? TERAZ.? Jak za ścianą jest Harry.?
- Mam ci przypomnieć o tym smsie.? On tam na ciebie czeka. Na nikogo innego.
- Nie po to się chyba tak stroiłaś, żeby on nie mógł tego zobaczyć, prawda.?
- Jak tam wejdziesz, on normalnie padnie trupem jak cię zobaczy. - jak to zwykle w takich sytuacjach, jedna zaczęła mówić przez drugą, tak, że tylko ostatnia wypowiedź w pełni do mnie dotarła.
- Chyba ze śmiechu, jak się wywalę, albo coś. - zironizowałam, obejmując się ramionami za ściśnięty brzuch. 
- Dar, nie denerwuj mnie. - Juls tylko przewróciła oczami, niemalże siłą ciągnąc mnie do wejścia do sali. - Nie odbierzesz mi tej szansy. - syknęła groźnie, kiedy próbowałam się opierać. Widząc jednak, że nie mam żadnych szans, poczłapałam posłusznie za nią. Idąc zupełnie jak na ścięcie. - Bez ciebie tam nie wejdziemy, a ja nie zamierzam... - urwała nagle, kiedy poczuła, że znów wymknęłam jej się z uścisku. Tym razem to jednak nie moja ucieczka, a nagłe zderzenie z kimś dużym i przyjemnie pachnącym, kto dosłownie zwalił mnie z nóg. I nie musiałam nawet patrzeć, od razu poznałam te ciepłe ręce wokół mojej talii.

Harry...

Znowu Harry trzymał mnie w ramionach...

Boże, co to było za przyjemnie uczucie.

- Jesteś cała.? - spytał, gdzieś nade mną, a ze względu na niepojętą bliskość, powietrze z jego ust delikatnie połaskotało mnie w szyję. Natychmiast przez całe moje ciało przeszedł dziwny prąd. Ale niezwykle przyjemny. 
- O matko... Tak, tak. - wyjąkałam, chociaż nie wiem jakim cudem, spoglądając na niego z dołu z pełnym, rozanielonym uśmiechem.
- Całe szczęście. - praktycznie padłam, widząc jak Harry tak po prostu go odwzajemnia. Te usta, te zęby, te dołki w policzkach i zadziorny wyraz... Nie ma bata, jego uśmiech powinien być karalny. - Powinnaś bardziej uważać. - mruknął, tym swoim chrapliwym głosem, a mi nogi po raz kolejny ugięły się w niewytłumaczalny sposób. Całe szczęście trzymał mnie mocno. - O mało nie padłem na zawał. Myślałem, że to twoja siostra. - stwierdził, a mi nagle cały nastrój padł. Pozostała jedynie nuta wściekłości. Bo czemu on o niej wspominał.?! - I że w ramach zemsty mnie zastrzeli. Ale nie wyleci nagle na mnie z nożem, prawda.? - rozejrzał się niespokojnie, jakby naprawdę przekonany o prawdziwości swoich słów. 

No i co ta idiotka najlepszego narobiła.?!

- Nie, co ty. - uśmiechnęłam się sztucznie, starając się nie pokazać całej tej złości. - Na szczęście tata miał czas i nie musiałam się z nią kłócić...
- I dobrze. - zmarszczyłam brwi, kiedy Harry niespodziewanie wszedł mi w słowo. - Bardzo dobrze... - powtórzył, wyjątkowo entuzjastycznie. Co tylko dało mi nadzieję, że nawet pomimo krętactw Lou, dzisiejszy wieczór będzie przełomowy. Zwłaszcza, że... - Em, to jak... Wchodzicie, czy rozkręcamy imprezę na korytarzu.? - ...Harry jednym, zdecydowanym gestem zaprosił nas na salę. I ruszył za nami, dodatkowo zarzucając mi swoje ramię na barki. A ja poczułam się dokładnie jak królowa świata. - Dar, czy ty cytryny się najadłaś dzisiaj.? - spytał nagle, patrząc na mnie uważnie.
- Nie... No przestań, nie. - zmarszczyłam brwi, przesadnie kręcąc głową.
- No to się uśmiechnij. - praktycznie rozkazał, a ja natychmiast spełniłam jego prośbę. - Widzisz od razu lepiej. - odwzajemnił gest, jakby mocniej mnie przytulając. A ja znowu się rozpuściłam pod tym jego genialnym uśmiechem.

Boże, to jednak będzie wieczór mojego życia...


***
Hm. Nie będę nic mówić. Najważniejsze, że rozdział już jest, prawda.? :). A jak mi wyszedł, pozostawię to Waszej ocenie :). I nie przedłużając, dziękuję za wszystkie komentarze, które dostałam pod poprzednim rozdziałem. To, że ktoś chce to czytać i komentować jest dla mnie szalenie ważne. Mam przynajmniej cień nadziei, że do czegoś się w tym życiu nadaję. I to wszystko dzięki Wam :). Czekam oczywiście na kolejne uwagi, być może na prośby wobec kolejnej perspektywy. Ja postaram się oczywiście dopasować :).
Kocham Was.! ;*

niedziela, 22 września 2013

Osiem.

- Już nigdy, przenigdy się do mnie nie odzywaj.! - trzasnęłam drzwiami wejściowymi, dokładnie tuż przed nosem Louise.
Tak, byłam wściekła. I to nie z byle powodu. Moja własna siostra bezczelnie podrywała Harry'ego na moich oczach, a jakby tego było mało, wcale nie czuła się z tego powodu winna. Wręcz się wykręcała.! Cholernie żałowałam, że to ona prowadziła, bo gdyby nie to, wydrapałabym jej oczy już w samochodzie.
- Uwierz mi, naprawdę bym chciała. - Lou niestety wparowała do domu zaraz za mną, tym samym przywołując do korytarza zszokowanego ojca.
- Koncert się nie udał.? - spoglądał to na mnie, to na Lou ze zdziwioną miną. A ja nie mając już siły gadać z kimkolwiek, przewróciłam oczami i wymijając tatę, ruszyłam prosto na górę, do swojego pokoju. Jakimś cudem pozbyć się złości.
- Była pod sceną, dorwała Harry'ego, gadała z tą piątką debili. - usłyszałam jednak w połowie schodów spokojny głos tej kretynki, który kazał mi odwrócić się do niej z morderczym spojrzeniem. - Kto ją zrozumie.? - wzruszyła ramionami i podeszła do schodów gotowa wejść na górę. Natychmiast zbiegłam na dół, stając na pierwszym stopniu i skutecznie blokując jej przejście.
- Tak, wszystko jest fantastycznie.! - wrzasnęłam, teatralnie wymachując rękami. - Ale czemu nie wspomnisz o tym, że moja własna siostra flirtowała z Harrym, hah.? - spojrzałam na nią, cholera nadal z dołu, bo i stopień mnie pomagał mi przy jej monstrualnym wzroście. A szkoda, bo patrzenie z góry cholernie ją wkurzało. Niczego innego w tym momencie nie pragnęłam bardziej.
- Dar, dajżesz spokój. - Lou i tak zignorowała moją osobę, przeciskając się między mną, a barierką na górę. - Co mnie obchodzi ten pryszczaty półgłówek.?
- No właśnie, ciebie nic.! - natychmiast ją wyminęłam, próbując ją jakoś zatrzymać. Ale niestety była silniejsza. Tak więc już po chwili znalazłyśmy się na górnym korytarzu, wymijając jedna drugą. - Masz chyba swojego faceta, idiotę, ale twój wybór. Więc zajmij się nim i odczep się od mojego.!
- Twojego.? - Lou zatrzymała się gwałtownie, prychając śmiechem. Aż zacisnęłam dłonie w pięści. - Zabawna jesteś. - spojrzała na mnie z politowaniem, powodując, że i szczękę zacisnęłam mocniej. - Myślisz, że jedna krótka rozmowa sprawiła, że się w tobie szaleńczo zakochał.? Takich fanek jak ty ma miliony. Z niejedną "ucina sobie pogawędkę" po koncercie, ciebie pewnie i tak potraktował ulgowo. Załatwił sobie inne groupies. - uśmiechnęła się wrednie, przesuwając po mnie zdystansowanym spojrzeniem. No jeszcze brakowało, żeby mi tu powiedziała, że jestem jakimś... YGH.!
- To, że nie wierzysz w romantyzm wcale nie znaczy, że innym nie przytrafia się prawdziwe uczucie. - stwierdziłam wyniośle, patrząc na nią zza zmrużonych oczu. I nie mając już więcej siły na kłótnie z tą kretynką, złapałam za klamkę do swojego pokoju, gotowa zamknąć się w nim już na wieczność.
- Serio uważasz, że teraz coś się zmieni.? - Lou jakimś sposobem wcisnęła się między drzwi, a mnie i stanęła tak, że zablokowała mi dostęp do klamki. Aż sapnęłam. - Myślisz, że on tu nagle przyjedzie, wlezie po winorośli pod twoim oknem z różą w zębach, klęknie przed tobą i wyzna ci dozgonne uczucie.? - zmrużyła oczy i zbliżyła twarz do mojej, akurat na tyle blisko, że mogłabym ją trzasnąć. Szkoda tylko, że gniew mnie dosłownie sparaliżował. - Może i myślisz noc w noc o tym debilu, ale wyobraź sobie, że on o tobie nie. Nawet nie wie kim jesteś. On cię nie zna, zrozum to wreszcie. - zakończyła swoją idiotyczną przemowę dokładnie z nadejściem jakiegoś sms'a. Miałam jej nawet coś odpowiedzieć, ale jakoś tak automatycznie wyciągnęłam komórkę z kieszeni, by sprawdzić wiadomość.

"Jutro, Victoria, 18. Nie zapomnij. H. xx"

- Zrozumiałam. - spojrzałam na siostrę z wyższością i uśmiechając się słodko, wyminęłam ją, zatrzaskując za sobą drzwi od pokoju. A czując jakieś dziwne kołatanie serca, oparłam się o nie plecami i powoli osunęłam na podłogę.
Boże, napisał do mnie.
Boże, mam numer Stylesa.!
O Boże, chyba i zawał...
***

- Co ty robisz z moim telefonem.? - Niall zupełnie niespodziewanie wyparował z łazienki i pojawił się w apartamentowym saloniku dosłownie jak znikąd. Na moment aż mi serce stanęło, ale udało mi się to szybko zatuszować.
- Tak się bawię. - uśmiechnąłem się do niego niewinnie i usuwając z jego telefonu wszystkie ślady mojej zbrodni, rzuciłem go na stolik przed sobą. - Nudzi mi się. - oparłem się plecami o kanapę i krzyżując ręce na klatce, rozejrzałem się powoli wokół. - Zrób coś.
- No na pewno, będę cię jeszcze zabawiał. - Horan prychnął tylko i pacnął obok Liama, gapiącego się nieustannie w telefon. Pewnie sms'ował z Danielle. Nudziarz.
- Lou, skarbie. - wykręciłem łepetynę za zagłówek, patrząc na podchodzącego do kanapy przyjaciela odpowiednio smutno.
- Nawet nie próbuj, zdrajco. - Tomlinson prychnął tylko, nawet na mnie nie patrząc.
- Foch.? - zaśmiałem się, gdy siadał obok mnie i włączając telewizor na pierwszy lepszy kanał, rozłożył się, zarzucając całe ramię na oparcie.
- Nie trzeba się było zabawiać z blondynami. - oznajmił wyniośle i wzruszając ramionami skupił całą uwagę na rozwaleniu telewizora szybkim zmienianiem kanałów.
- To nie były blondyny. - westchnął Niall, zanim zdążyłem odezwać się chociażby słowem, a wszystkie moje mordercze zapały skierowały się ku niemu. - Chodziło o tą z parkingu. - wyjaśnił jeszcze jakby nigdy nic i aż spojrzałem na niego groźnie.
- Może jeszcze pójdziesz i wygadasz to komuś na ulicy.? - zasugerowałem, widząc jego nieopisaną ochotę paplania o moich sprawach.
- Nie widzę takiej potrzeby. - Horan jednak nie zrozumiał aluzji, wzruszając tylko ramionami i tak jak Lou skupił się na telewizorze.
- Z parkingu.? - Liam natychmiast zainteresował się tematem. No cudownie, jeszcze czeka mnie przesłuchanie.
- Ta ruda.? - Lou też się zaintrygował. A mnie ciekawiło skąd wie jaki dziewczyna miała kolor włosów. Przecież jego akurat tam nie było. - Styles, co ty kombinujesz.? - spojrzał na mnie uważnie, a ja byłem gotowy zapytać o to samo. Wiedziałem jednak, że takie wykręcanie się nie odwróci ich uwagi, a tylko przedłuży czas durnych dyskusji. Lepiej mieć to za sobą.
- Miała koszulkę z zabawnym tekstem. - rzuciłem niezobowiązująco, uciekając wzrokiem przed trzema parami oczu wbijającymi się we mnie. To było trochę niezręczne. - "What the hell am i doing here" - wyjaśniłem, widząc ich brak wiedzy na ten temat. Pewnie za daleko stała, gdy czaili się z podglądaniem.
- Przyjrzałeś się dobrze, co.? - Payne uśmiechnął się zza telefonu znacząco. I nawet miałem mu już powiedzieć jak bardzo się myli... no, gdyby nie to, że w tej kwestii trafił. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie przyglądałem. Ale jestem tylko facetem, nie.? Wzrok sam szukał czego chciał.
- Akurat nic specjalnego. - Horan oczywiście wyręczył mnie w odpowiedzi - No co, jakoś samo mi się spojrzało. - zmarszczył brwi, kiedy zauważył, że wszyscy patrzą na niego zdziwieni. - Trochę lepiej niż u Taylor, ale Pamela to to też nie jest. - skomentował, wywołując śmiech u pozostałej dwójki idiotów. Ja tylko patrzyłem na niego jak na ostatniego kretyna.
- Boże, Horan, ja się aż boję co będzie jak już sobie znajdziesz dziewczynę. - pokręciłem głową z politowaniem, na co ten tylko wywrócił oczami.
- Święty się znalazł. - prychnął, przesuwając po mnie pełne politowania spojrzenie. - Akurat sam dobrze widziałem gdzie ty się gapiłeś jak pomagałeś tej małoletniej. - uśmiechnął się zwycięsko, kiedy już prawie poczułem jakieś pieprzone rumieńce, które by mnie zdradziły. Cholera, znowu przyłapany.
- Przynajmniej wiem, że lubi Radiohead i ma poczucie humoru. - wzruszyłem ramionami, znowu jakoś tak uciekając wzrokiem przed chłopakami. Bo przypomniało mi się tysiąc innych rzeczy, które mogłem o niej powiedzieć. Jak na przykład to, że miała fajne oczy. Turkusowe, o ile tak nazywał się ten kolor. Musiałbym spytać jakiejś dziewczyny. W każdym razie nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
- ...no i cię zje, jak tylko się do niej zbliżysz. - połowa wypowiedzi Nialla utknęła za moimi myślami, w zasadzie na szczęście dla niego. - To czarownica.
- A ty jesteś debilem. - rąbnąłem go po głowie, aż spojrzał na mnie z pretensją.
- Oooo, dziewczyna ma pazurki.? - Lou zainteresował się oczywiście najciekawszą
- Taaaaaaaaaakie długie. - Niall rozłożył ręce dosłownie na całą szerokość. Idiota. - To jedna z tych wiecznie wkurzonych. Obrażała go jak tylko mogła. Gdyby nie było świadków, pewnie wgryzłaby mu się w szyję. I to zdecydowanie nie byłaby gra wstępna, Hazz. - spojrzał na mnie uważnie, uśmiechając się wrednie. A ja znowu odwróciłem wzrok, nie chcąc pokazać jak celnie trafił w swoim komentarzu. Cholera, to aż tak było widać.?
- Może jego akurat kręci, jak dziewczyna nim pomiata. - Payne znowu wystrzelił genialnym komentarzem, na moment odrywając się od telefonu. Przewróciłem oczami, gdy reszta ryknęła śmiechem.
- Styles.? - Lou położył mi rękę na ramieniu, oczekując jakichś szczegółów. Natychmiast stamtąd znikła.
- Bo ja wam tu z wielką przyjemnością opowiem o własnych preferencjach. - zmarszczyłem brwi i znowu zaplotłem ręce na piersi, odmawiając tym samym dalszych komentarzy. Szkoda tylko, że i Niall nie mógł zrobić tego samego...
- Są te... - zamyślił się na moment, co raz zamykając i otwierając na przemian usta. -Sadomasogo... Sadomasogo... Sadomaso..czne. - wybrnął w końcu, z trochę niepewną miną. Pewnie sam nie wiedział o co mu chodziło.
- Sadomasochistyczne. - dopowiedział Louis, dosłownie minutę później, co już samo w sobie zabrzmiało zabawnie.
- Nie mogłeś wcześniej.? - Niall trącił go w ramię, chyba urażony, czy coś.
- Uwielbiam patrzeć jak się plujesz. - Tomlinson tylko poklepał go po policzku z wredną miną i praktycznie od razu dostał za to po łapach.
- Hazz, przemyśl to dobrze. - Payne tymczasem spojrzał na mnie z troską, tym razem chowając telefon w kieszeni już na dobre. Co już samo w sobie było podejrzane, więc ten cwany uśmieszek trochę umknął mojej uwadze. - Nawet takiego ogiera jak ty może to przerosnąć.
- Ogier.? - zdziwił się Lou, parskając przy tym śmiechem. - Chyba ogrzyca.
Już nawet miałem się wkurzyć za głupie uwagi i rąbnąć idiotę w jego pusty sagan, kiedy rumor z końca pokoju rozproszył cały mój misterny plan. A kiedy spojrzałem w tamtym kierunku zobaczyłem Zayna, który dosłownie będąc w powietrzu, już prawie ląduje tyłkiem na podłodze.
- Ał.! - syknął, gdy rąbnął w końcu z takim hukiem, że aż i mnie zabolało.
- Co.? - Liam, zapatrzony w telefon jako jedyny chyba nie zarejestrował nowego talentu Zayna.
- Kurwa o to.! - Malik wrzasnął donośnie, po czym wyciągnął spod tyłka sprawcę całego zamieszania. Dosyć znajomego... - Którego debila te buty.?
- No chyba moje... - przyznałem cicho, czując drobne wyrzuty sumienia gdzieś wewnątrz. Ale przecież mógł patrzeć, gdzie lezie, nie.? Nie moja wina.
- Do. Cholery. Nie. Rzucaj. Ich. Gdzie. Popadnie.! - Zayn jednak uważał inaczej i cedząc słowa, rzucił po kolei każdym butem prosto we mnie. Dosłownie w ostatniej chwili się zasłoniłem. - Mógłbyś się w końcu nauczyć zostawiać rzeczy, gdzie ich miejsce.!
- Uspokój się, królewno... - westchnąłem, zbierając swoje obuwie, które wylądowało na podłodze obok mnie. I nie wiem dlaczego, ale chłopaków okropnie to rozbawiło. W sekundę zaczęli się skręcać ze śmiechu.
- Nie śmiać się, w sam kant przyrąbałem... - Zayn tymczasem podniósł się i rozmasowując fragment pleców, podszedł do naszej czwórki, obserwując mnie przy tym bacznie. - Będziesz mi płacić za rehabilitację. - zatrzymując się tuż po mojej prawej, wycelował we mnie oskarżycielsko palcem wskazującym.
- Myślałby kto, że jesteś taki kruchy. - trzasnąłem go po łapie, na co tylko przewrócił oczami. Czując, że już czas na wypisanie się z całego towarzystwa, podniosłem powoli tyłek z kanapy i ruszyłem do pokoju, który dzisiaj miał być mój. Miałem przecież jeszcze ten genialny plan oznajmienia im teraz właśnie tej wiadomości, z którą czaiłem się od kilku godzin. - Eeeem... - zacząłem, osłaniając się jednocześnie drzwiami, gdyby któryś z tych idiotów miał ochotę rzucić we mnie czymś ciężkim, albo co gorsza, ostrym. - I tak wam jeszcze powiem, że jutro po koncercie będzie mała impreza. - cztery głowy odwróciły się w moją stronę z groźnymi minami, więc jeszcze bardziej zasłoniłem się drzwiami. - Ale taka naprawdę, naprawdę malutka, nikt nawet nie zauważy.
- Styles, żeby było warto. - mruknął Zayn, chyba najbardziej niezadowolony z mojego genialnego pomysłu, więc nie czekając na ostrzejszą reakcję z jego strony, zatrzasnąłem drzwi, chowając się w głąb pokoju. I z jego komentarzem w głowie rzuciłem się na łóżko, wyciągając się na nim wygodnie.
Wiedziałem przecież, że będzie warto.
O ile ona w ogóle przyjdzie...
***

Oj tak, dokładnie tego mi było trzeba. Chwili oddechu, normalnej muzyki, braku siostry i innych debili jej pokroju, z tym polokowanym bezczelem na czele. Miałam dosyć całego dzisiejszego dnia, a słuchanie Panic! at the disco było jedynym jego przyjemnym akcentem. Niestety, cały efekt odprężenia psuła mi wizja jutrzejszego dnia. Nie wiedziałam właściwie czy Darlene nie zrobi mi powtórki z rozrywki i nie każe zawieść na tą popieprzoną imprezę. Nawet pomimo tej całej awantury.
Ale nieważne.
Nie ma Darlene, nie ma Harry'ego, nie ma reszty tego debilnego zespołu, jestem tylko ja. I próbuję nie wyjść z siebie.
Spokojnie...
Nie minęło jednak pięć sekund, kiedy coś zdradziecko zaszumiało przy moim oknie, więc cały mój spokój poszedł się bujać. Myślałam tylko o tym, że ktoś zaraz mnie zabije.
A w sumie może to i dobrze...
- Tylko nie strzelaj, to ja. - niestety, głos 'napastnika' był wyjątkowo znajomy i na pewno nie wróżył zbrodni w tym pokoju. No przynajmniej nie ze mną w roli ofiary. Bo gdy już po chwili w pokoju znalazł się Scott, potykając się w międzyczasie o własne nogi i wplątując się w firankę, miałam ochotę z powrotem wypchnąć go na zewnątrz.
- Jezu, czy ty nie możesz wchodzić normalnie.? - natychmiast zerwałam się z łóżka i podchodząc do niego szybko, rąbnęłam w ramię. Tak dla zasady. - Na przykład, hm, drzwiami.?
- Romeo właził balkonem, a jego laska prawie piszczała ze szczęścia. - chłopak stwierdził wielce zadowolony, pakując się bezczelnie do mojego pokoju i rzucając na biurko jakimś pudełkiem, które przytargał ze sobą. Nawet nie chciałam wiedzieć co tam było, chociaż po kształcie mogłabym zgadywać, że pizza.
- On stał pod balkonem... - wyjaśniłam, jakimś takim teatralnym głosem, wyraźnie akcentując przedostatnie słowo. - Poza tym z ciebie taki Romeo jak z koziej dupy trąba. Znowu mnie zostawiłeś. - spojrzałam na niego, nie ukrywając złości i urażonej dumy. A niech wie.
- Kumpel zadzwonił, że chcą odholować mój samochód. - Scott beztrosko wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym niewinnie. - Musiałem lecieć.
- No oczywiście. - prychnęłam, krzyżując ramiona na piersi. - Kupa złomu jest ważniejsza, niż to, że umierałam z nerwów.
- Ale wszystko dobrze się skończyło, nie.? - spojrzał na mnie, z jakimś cnotliwym uśmieszkiem, za który miałam ochotę go pacnąć.
- Tak, jasne. - machnęłam z przejęciem ręką, przyglądając się chłopakowi z ogromną uwagą. - Kręcony idiota wkroczył bohatersko do akcji, ocucił moją siostrę, a potem odjechali na jego białym koniu ku zachodzącemu słońcu.
- O czym ty mówisz.? - Scott zmrużył oczy, patrząc na mnie jak na jakąś wariatkę. A ja tylko wywróciłam oczami.
- Dokładnie o tym, co się stało, gdy moja siostra zemdlała, a ty się tak po prostu stamtąd ewakuowałeś. - przypomniałam ostrym tonem, w razie, gdyby mu się zapomniało o czym gadaliśmy. Ale on oczywiście i tak wszystko olał.
- Przestań, nie unoś się. - oparł się tyłem o blat mojego biurka i jednym zdecydowanym gestem przyciągnął mnie do siebie. Nie spodziewałam się tego kompletnie, więc gwałtownie zatrzymałam się na jego ciele, zupełnie odcięta od drogi ucieczki przez jego ramiona zaplecione na moich plecach. - Musiałem walczyć o swoje auto. - stwierdził poważnie, patrząc mi prosto w oczy, a jego dłoń na plecach zaczęła jakąś swoją niewytłumaczalną wędrówkę po moim kręgosłupie. - Szkoda by było stracić coś, co wiąże się z tak miłymi wspomnieniami. - mruknął, już tym niższym głosem, nachylając się pewnie do moich ust. Ale nie ze mną te numery, kolego...
- Jak będziesz jeździć nachlany to długo się nie nacieszysz miłymi wspomnieniami. - odepchnęłam go delikatnie, patrząc z podniesioną brwią jak spuszcza głowę i wzdycha teatralnie. A gdy się uspokoił, puścił mnie i sięgnął ręką po pudełko, otwierając jego wieko.
- Przyniosłem pizzę. - oznajmił, kiedy niezrażona zajęłam pozycję tuż obok niego, spoglądając do pudełka z nieukrywaną ciekawością. Bo w sumie byłam głodna. Szkoda tylko, że i tak zaraz złość wyparła apetyt z mojego organizmu.
- I to ma mnie przeprosić.? Pizza z padliną.? - pisnęłam, widząc kawałki kurczaka na cieście. - Wiesz doskonale, że nie jem niczego co miało oczy. - spojrzałam na niego z urazą, ale on oczywiście i tak to olał.
- Pizza nie ma oczu. - palnął tylko, ochoczo konsumując już jeden kawałek. - Coś ty brała.?
- Bardzo zabawne, Scott. - zironizowałam, przewracając oczami. - Szczyt inteligencji.
- Oj daj spokój. - kończąc kawałek, wytarł ręce o spodnie i spojrzał na mnie uważnie. - Ratujesz zwierzęta i to jest strasznie seksowne. - znowu nachylił się ku mnie i rzucając powłóczyste spojrzenie, cmoknął delikatnie w szyję. Było przyjemnie, nie powiem, ale odsunęłam się natychmiastowo, prychając z niezadowoleniem. - Nie oczekuj, że będę żył na samej sałacie jak jakiś królik. - Scott niezrażony sięgnął do pudełka, wyciągnął z niego jeden kawałek i mozolnie zaczął wyjadać kawałki mięsa. A gdy już skończył, wyciągnął pizzę ku mnie. - Proszę, już masz wegetariańską. - uśmiechnął się zachęcająco, a mnie po prostu ręce opadły. I jakoś tak automatycznie wzięłam od niego ten kawałek.
- Jesteś podły. - stwierdziłam tylko, patrząc na niego kątem oka.
- Nie mów, że ci się to nie podoba. - uśmiechnął się bezczelnie, dokładnie w ten sposób, że nie mogłam odwzajemnić gestu. Ale dzielnie próbowałam to ukryć, odwracając głowę.
Bo miał rację, trochę mi się nawet podobało.

***
Co ja mogę powiedzieć... Sama się zdziwiłam, że ten rozdział w ogóle powstał, bo kompletnie nie miałam go teraz w planach. Czekalibyście pewnie i kolejny miesiąc na niego. Ale tak sobie siadłam, tak sobie zaczęłam bazgrać. Coś tam wyszło. Niekoniecznie genialnie, ale lepsze to niż nic. No i jest perspektywa Harry'ego, wedle życzenia. Zachwycona nią nie jestem, bo miało wyjść trochę inaczej, a... nieważne. Mam nadzieję, że nikt mi za nią nie obetnie głowy. Ważne, że w ogóle jest xx.
I cóż... dziękuję za cierpliwość, miłe słowa pod ostatnim rozdziałem i wszystkie uwagi, które pozwoliły mi na stworzenie tego xx. Nadal liczę na wskazówki czyją perspektywę chcecie teraz, bo to w zasadzie nawet zabawne spełniać czyjeś oczekiwania xx. Więc... nie przedłużając, pochwalę się jeszcze, że udało mi się dodać rozdziały na wszystkich trzech aktywnych blogach. Jeśli ktoś chciałby poświęcić chwilę i na tamte historie, gorąco zapraszam xx.


Kocham Was.! ;*

środa, 31 lipca 2013

Siedem.

Miałem ochotę zabić Harry'ego.
Nie dość, że byłem wykończony, miałem wszystkiego i wszystkich dość, to jeszcze odcięli mnie od jedzenia tym spotkaniem z fankami. Bo jak niby miałem się stąd wyrwać.? Zaraz by było, że olewam fanów dla jedzenia. Ale naprawdę mi już żołądek przywierał do kręgosłupa, a w brzuchu odezwała mi się jakaś orkiestra. I maskowałem wszystko sztucznym uśmiechem, kiwając głową jak jakiś debil i próbując udawać, że świetnie się bawię. A chciałem już po prostu wrócić do hotelu, zjeść coś i w końcu się położyć.
Ja wiem, spotkania z fanami to część moich obowiązków. Nie powiem, nawet da się je polubić. Te wszystkie laski piszczące na mój widok... Jestem tylko facetem, jak mógłbym przejść obok tego obojętnie. Ale to to już było ponad moje siły.
Autografy, zdjęcia, jakieś rozmowy... Było śmiesznie i w ogóle. W sumie niby nic nowego, a jednak zmęczenie po koncercie wygrywało. Nie miałem ochoty brać w tym wszystkim udziału.
A to wszystko wina Hazzy. Jak zwykle, myślał nie tą częścią ciała co powinien. Ta ruda na parkingu ewidentnie mu się spodobała i za wszelką cenę próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Albo bardziej ją wkurzyć. Ale nawet jeśli to były sadomasochistyczne zapędy z jego strony, to ja musiałem teraz umierać powolną, głodową śmiercią...
Słowo daję, jak nie ruda, to ja zabiję gnoja. Przy najbliższej okazji.

- Zatrzymujemy was tylko... - jedyna nie-blondynka, której imienia nie pamiętałem odezwała się cicho. A ja miałem ochotę ją wyściskać za te słowa. Chciała już wyjść.! Nie, żeby rozmowa z nimi była nieprzyjemna, czy nudna, ale... NARESZCIE.! Dziewczyno, ja cię ozłocę... Jak tylko coś zjem.
- To nic, dla fanów przecież wszystko. - Liam jak zwykle okazał sympatię.
- Można nawet i głodować. - prychnąłem pod nosem, niestety trochę zbyt głośno. Natychmiast wszystkie pary oczu wbiły się we mnie.
- Bądź miły. - jednocześnie łokieć Zayna wylądował nagle w moich żebrach. Pomimo bólu wyszczerzyłem się natychmiast do dziewczyn. Chyba to kupiły, bo uśmiechnęły się w odpowiedzi.
- Jesteście już pewnie zmęczeni... - nie-blondynka jakby czytała mi w myślach. A ja obiecałem oddać jej wszystko, czego by sobie zażyczyła, widząc jak powoli się podnosi z kanapy. A w ślad za nią i reszta, ściskając w garści kartki z naszymi podpisami jak jakąś świętość. - Nie zatrzymujemy was dłużej.
- Już i tak dużo czasu wam zajęłyśmy.
- To czysta przyjemność. - Lou uśmiechnął się sympatycznie, po czym nastąpiła fala uścisków na pożegnanie. Dało się przeżyć.
- Dzięki za wszystko.
- Odprowadzę was. - Harry natychmiast się ożywił, doskakując do dziewczyn w kilku krokach. Jedną z nich, nie-blondynkę, objął ramieniem. Dziewczyna zzieleniała na twarzy, jakby znowu miała zemdleć, ale dzielnie trzymała się na nogach. - Chyba przyda wam się ochrona. - nawet, gdy Hazza posłał jej swój uśmiech numer pięć. - No wiecie, żeby twoja siostra was nie rozszarpała... - uśmiechnąłem się pod nosem, widząc entuzjazm na twarzy przyjaciela. A zaraz potem on i reszta zniknęli za drzwiami.
Gdy tylko tak się stało, rzuciłem się na fotel, jak na najwygodniejsze łóżko świata. Byłbym nawet gotów na nim zasnąć, gdyby nie to, że byłem zwinięty w jakieś chińskie osiem i jednocześnie głód odbierał mi zmysły. Poza tym, jak się okazało, nie tylko ja przyjąłem wolność optymistycznie.
- Jezuuu, jestem wykończony. - Lou natychmiast klapnął na podłogę i nie patrząc na nic, skrzyżował ręce za głową, ułożył się wygodnie i zamknął oczy.
- Nic nie mów. - Liam przyznał mu rację, siadając z westchnieniem ulgi na najbliższym krześle. - Zasypiam na stojąco.
- Możecie powiedzieć Harry'emu jak wróci, że od razu może się zabić. - wtrącił Zayn, rozwalając się na niewielkiej kanapie. - Oszczędzi mi zachodu.
- Nie widziałeś jak chłopak wychodził z siebie.? - Lou otworzył oczy i spojrzał rozbawiony na Malika. - Któraś mu się spodobała.
- Pewnie blondynka. - głos Zayna natychmiast rozpalił czerwoną lampkę w mojej głowie. Bo w zasadzie to jego wychodzenie z siebie na parkingu było zabawne... I zdecydowanie nie o blondynkę mu chodziło.
- Jak zawsze... - Liam przyznał Malikowi rację. I gdybym nie widział akcji na parkingu, też pewnie bym się zgodził.
- Czy on kiedykolwiek umawiał się z inną.? - Lou głośno się zastanawiał.
- Gość jest strasznie przewidywalny.
Nie bacząc na zmęczenie i idiotyczne jęki chłopaków, podniosłem tyłek z fotela i podszedłem do okna. Idealnie. Widok prosto na parking...
- Te, Niall, nie rzucaj się.! - zadrwił Zayn, widząc jak zbliżam się do okna z cierpiętniczą miną.
- My cię nadal kochamy... - Lou natychmiast dołączył w przesłodzonym tonem. Rzuciłem im tylko zirytowane spojrzenie.
- Zamknijcie się, debile. - uciszyłem ich, delikatnie otwierając okno. - Będę próbował podsłuchiwać. - szepnąłem, by ta ruda przypadkiem nie dosłyszała. I poprawiłem firankę, żeby ewentualnie się za nią schować. - Zgaś światło. - poinstruowałem nieokreślonego kogoś, a po uderzeniu czymś w ścianę pokój opanowała ciemność.
- A co.? - Lou złapał ton, w sekundę znajdując się obok mnie. Jak i Zayn, przez co utknąłem między nimi jak w jakimś imadle.
- Przestrzeń osobista... - westchnąłem, rozpychając się między nimi o trochę wolności.
- Co już tam zobaczyłeś.? - Zayn wychylił się przez parapet i zrobił znudzoną minę, gdy niczego znaczącego nie dostrzegł.
- Którą dokładnie Hazz będzie wyrywać, to chyba jasne. - Lou odpowiedział za mnie, z wypiekami na twarzy patrząc na parking. Jakby tam było cokolwiek innego poza rudą, opierającą się o swój samochód. Zayn tymczasem olał nudną sytuację i korzystając z otwartego okna, odpalił papierosa, zadymiając całe pomieszczenie. Dziwne, że Liam na to nie zareagował.
- Stawiam na blondynkę.
- Już to mówiłeś. - wtrącił Lou, zapominając o konspiracji. I nici z normalnego podglądania...
- Powtórzyć nie zaszkodzi. Zwłaszcza takim bezmózgom. - Zayn spojrzał przez ramię na Lou, który już po chwili mu odwinął, sięgając przez moje plecy. - Ał, idioto.! Kopnął cię ktoś kiedyś.?!
- Nie. - Lou odparł hardo.
- To zgłaszam się jako pierwszy.
- Możecie się przymknąć.? - wkurzyłem się, podnosząc głos. - Nic nie słychać.
- Bo nikt nic nie mówi. - zauważył Liam z końca pokoju.
- Nie wiadomo. Te krzyki wszystko zagłuszają. - zauważyłem, wytężając wzrok na parking. Nic nowego.
- A co, ruda ma gadać sama do siebie.? Nikogo poza nią tam nie ma... - Lou machnął lekceważąco dłonią w stronę parkingu.
- Zamknij się, bo cię... - zacząłem, ale głowa rudej nagle podniosła się do góry. - Cholera.!
Cała nasza trójka natychmiast rozpierzchła się po pokoju, zajmując miejsca jak najdalej od okna. Zapadła dziwaczna cisza, podczas której spojrzeliśmy z chłopakami po sobie. I natychmiast wybuchliśmy histerycznym śmiechem.
***

Czułam się jakbym wygrała milion w totka.
Chociaż nie wiem czy miliony na koncie byłyby przyjemniejsze od tego uczucia, które wypełniało mnie od środka, gdy zobaczyłam dzisiaj Harry'ego na scenie. Żywego. A potem na korytarzu. Żywego. A potem na parkingu. Żywego. A potem w tym niewielkim pokoiku, do którego nas zaprosił...
Jezu, spędziłam prawie cały wieczór w towarzystwie Harry'ego.! Tak po prostu sobie z nim rozmawiając, śmiejąc się z niego żartów, robiąc sobie z nim zdjęcia, słuchając jego głosu, patrząc na jego miny, obserwując jego gesty...
Że nie wspomnę o tym, że teraz szedł obok mnie, tak po prostu obejmując mnie za ramiona.
Matko, HARRY STYLES MNIE WŁAŚNIE OBEJMOWAŁ.!
Czułam ciepło jego ciała na swoim, raczyłam się jego bliskością, zapachem jego perfum, tembrem jego głosu... Wprawdzie nie rozumiałam co mówi, ale ważne było, że w ogóle się wypowiadał. Do mnie. Darlene Parker. Czy świat mógłby być piękniejszy...?
- Ile do cholery można czekać.? Podpisanie kilku skrawków papieru jest dla was aż tak zagmatwane.? Czy już zapominacie własnych nazwisk.? - no tak, mógłby. Gdyby tylko nie było na nim mojej siostry i jej wiecznego zrzędzenia...
- Zachowujesz się jak choleryczka. Uspokój się. - Harry zwrócił się do Lou, jednocześnie zrzucając swoje ramię z moich barków. A ja miałam ochotę piszczeć z rozpaczy... Ale nie ma tego złego... Nadal miałam go u swojego boku. Żywego Harry'ego Stylesa... Tak zabawnego, pełnego energii, uśmiechającego się delikatnie, pachnącego tak strasznie przyjemnie...
- Wiesz gdzie ja mam twoje rady.?
- Wyobrażam sobie. - Harry zbliżył się do Lou i wyszczerzył się dwuznacznie, przez co o mały włos nie zakrztusiłam się własną śliną. Nie mówcie, że on właśnie... do mojej siostry.?!
- Yyyym, to ten... - natychmiast zwróciłam na siebie ogólną uwagę, rzucając Juls i Suz spanikowane spojrzenia. Dziewczyny natychmiast je zrozumiały, niepostrzeżenie przenosząc wzrok na Harry'ego. I ja poszłam w ich ślady, maskując niepokój za sztucznym uśmiechem. - Skoro już jedziemy...
- Sorry za kłopoty. - Juls dokończyła za mnie, czym skupiła uwagę Harry'ego. Wprawdzie na sobie, ale przynajmniej nie patrzył na Lou.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnął się tylko przesłodko, ujawniając tym samym urocze dołeczki w policzkach.
- I dzięki za wszystko. - rzuciłam przytomnie, odwzajemniając jego gest. I modląc się w duchu, by na mnie spojrzał.
- Wsiadać. - moja siostra jednak musiała pozatruwać mi życie, w takiej chwili skupiając na sobie ogólną uwagę. Aż westchnęłam z irytacji, posyłając jej odpowiednie spojrzenie. Kiedy jednak znów wróciłam wzrokiem na Harry'ego...
- Na razie. - wszelkie wątpliwości uszły ze mnie, gdy chłopak zignorował moją siostrę i znowu się uśmiechnął. Wprost do mnie.
Tak, mogłam już umierać...
***

Odprowadzałam gówniary wzrokiem, sprawdzając, czy aby na pewno wszystkie pakują się do samochodu. Na szczęście żadna nie miała ochoty by uciekać, gdyż już po chwili wszystkie grzecznie siedziały na tylnym siedzeniu. I wszystkie wpatrywały się przez otwarte w gogusia, jak w jakieś bóstwo. Dosłownie chłonęły każdą chwilę z nim spędzoną. A jemu najwyraźniej sprawiało to przyjemność, gdyż bezceremonialnie pomachał do nich i uśmiechnął się idiotycznie.
- Ty wiesz, że moja siostra ma piętnaście lat.? - zniżyłam głos do szeptu, uważając, by Darlene nie usłyszała moich słów. Jednocześnie korzystając z tego, że znajdowałam się jakiś metr przed nim, spojrzałam na tego polokowanego idiotę ostro, żeby wiedział, że ze mną nie ma żartów. Co chyba nie wyszło zbyt przekonująco, gdyż musiałam delikatnie zadrzeć głowę... Cholera, ten idiota był wyższy ode mnie.! I to o dobre dziesięć centymetrów. A ja nie byłam przyzwyczajona do takich różnic. Dosłownie poczułam się jak jakiś krasnal.
- Każdy miał kiedyś piętnaście lat, nie rozumiem co ci w tym przeszkadza. - goguś natychmiast przestał się szczerzyć, zaszczycając mnie całą swoją uwagą. Łącznie z tym swoim trawiastym spojrzeniem, rzuconym mi dumnie z góry. Które było tak przepełnione arogancją, że aż za samo to miałam ochotę rąbnąć jego głową o beton.
- Teraz zacznie sobie wyobrażać nie-wiadomo-co. - zacisnęłam jednak szczękę, przez co zaczęłam cedzić słowa. Ale dobrze, niech wie, że wzrostem mnie nie wystraszy. - A ja będę musiała tego słuchać.
- Przestań myśleć tylko o sobie. - stwierdził poważnie, wkurzając mnie tym do cna. Aż się zagotowałam ze złości.
- Ja myślę tylko o sobie, ja.? - natychmiast podniosłam głos, irytując się tą bezsensowną uwagą. - Przywiozłam ją tutaj, czekałam, znosiłam twoją obecność, żeby moja siostra mogła sobie z wami poprzeprowadzać jakieś durne dyskusje i ja jestem egoistką, tak.? - wyliczałam na palcach, po czym wskazałam teatralnie na siebie. Co polokowany obserwował z zadziwiającym spokojem, obserwując moje poczynania z delikatnym politowaniem.
- Albo po prostu jesteś zazdrosna. - wypalił ni z tego, ni z owego, szczerząc się przy tym jak debil. A jakby tego było mało, nachylił się ku mnie, jeszcze bardziej zmniejszając i tak niewielki dystans między nami.
- Zanim zaczniesz kogoś wyzywać od egoistów, zastanów się najpierw nad sobą. - zignorowałam jego ostatnią wypowiedź i syknęłam ostro, pozostając dumnie na miejscu, chociaż miałam wielką ochotę się odsunąć. Ale niech ten pajac sobie nie myśli, że się go boję.!
- A co, coś ze mną nie tak.? - wskazał na siebie, marszcząc przy tym brwi, zupełnie jakby naprawdę uważał, że jest jakiś idealny. Aż chciałam mu wytłumaczyć jak bardzo się myli...
- Serio.?  Mam wymieniać.? - pisnęłam bojowym tonem, gasząc tym samym jego pełną wyższości minę. Którą zastąpił jakiś grymas niezadowolenia.
- Zaczynam się zastanawiać jak Darlene z tobą wytrzymuje...
- Nie masz własnych problemów.? O, jakie to urocze... - zironizowałam, czując przemożną ochotę przywalenia mu w ten wielgachny nochal. Już nawet zacisnęłam pięści.
- Lou, już ci się nie spieszy.? - nim zdążyłam chociażby podnieść rękę, głos Darlene skutecznie zniweczył moje plany. Automatycznie odwróciłam głowę w jej kierunku, a widząc jej pełne zazdrości spojrzenie poczułam się jak ostatni zdrajca. Wolałam nawet nie myśleć jak Darlene odebrała moje rozmowy z tym palantem i jak bardzo będzie mnie za nie prześladować. Westchnęłam więc tylko i opuszczając na chwilę głowę, z powrotem spojrzałam złośliwie na polokowanego.
- Nic nie mów. - syknęłam, widząc na jego twarzy chęć do wypowiedzi. Ale zignorowałam ją, odwracając się na pięcie i dumnie krocząc w stronę samochodu.
***

Powiedzieć, że nie podobała mi się ta rozmowa Harry'ego z Lou to za mało. Ja po prostu byłam wściekła.!
Miałam ochotę ją strzelić, że w ogóle śmiała odezwać się do MOJEGO Harry'ego. MOJEGO. I to jeszcze w tak bliskiej odległości...
Czy ona nie miała własnego faceta, przepraszam bardzo.?! Mogłaby się nim porządnie zająć, zamiast wdawać się w kłótnie z MOIM Harry'm.
Jezu...
A jeśli ona mu coś nagadała.?
Spojrzałam na Harry'ego, który stał w niedalekiej odległości od samochodu, uważnie na niego patrząc. Dłonie luźno schował w kieszeniach swoich rurek, przez co jego sylwetka nieco się zgarbiła, ale nadal wyglądała jak milion dolarów...
Nigdy nie sądziłam, że ktoś może być w ogóle idealny. A tu proszę... Miałam ideał na żywo. I mogłam się na niego patrzeć i patrzeć...

- No serio.?! - wściekły głos siostry przywrócił mnie do rzeczywistości. Rozejrzałam się nieprzytomnie wokoło, dostrzegając, że jeszcze nie ruszyliśmy z parkingu. Tylko dlaczego.? No tak, kilka prób odpalenia silnika, który nieustannie gasł, utwierdził mnie w przekonaniu, że mechanika odmówiła posłuszeństwa.  - Ja pieprzę... - Lou walnęła obiema dłońmi o kierownicę, po czym spróbowała jeszcze raz. Nic z tego.
- Kłopoty z autem.? - Harry nagle znalazł się przy drzwiach kierowcy, a ja tylko obserwowałam jak opiera prawą dłoń o dach samochodu i nachyla się, by zajrzeć przez otwarte okno do wnętrza samochodu. A jego grzywka w fantastyczny sposób opada mu na czoło...
- Mówiłam, NIC NIE MÓW.! - Lou wydarła się donośnie, gwałtownie otwierając drzwi. Harry odskoczył dosłownie w ostatnim  momencie.
- Ja ci tylko oferuję pomoc. - uniósł dłonie w obronnym geście, gdy Lou zmierzając wściekle przed siebie, o mało go nie stratowała. - Zadzwonić po jakiegoś mechanika.? - zapytał spokojnie, obserwując uważnie moją siostrę.
- A co ja jestem.? - nawet nie zaszczycając go jednym spojrzeniem, przeszła na przód auta, po czym z zaciętą miną podniosła jego klapę i tym samym straciłam ją z oczu. - Myślisz, że własnego auta nie potrafię naprawić.?
- Chciałbym to zobaczyć. - mimo wszystko chcąc kontrolować sytuację, spojrzałam na Harry'ego, który stał teraz z założonymi rękoma i gapił się na Lou.
No na serio.?!
- To patrz. - siostra oznajmiła wyniośle, po czym wychyliła się zza maski, spoglądając wprost na mnie. - Darlene, odpal mi auto.
- Co.? - zmarszczyłam brwi, nie do końca pojmując obrót sytuacji. Poza tym, Harry właśnie na mnie patrzył. Ewidentnie to czułam...
- Odpal mi auto. - Lou ponowiła prośbę, nawet przyjaznym tonem. Ale nie ma głupich... - Muszę zobaczyć co nie łączy.
- Dobrze wiesz, że się na tym nie znam. - warknęłam, zakładając ręce na piersi i odkręcając dumnie głowę. O, niech się nie spodziewa, że jeszcze będę jej pomagać.!
- Któraś z was.? - Lou zwróciła się do moich przyjaciółek, które zgodnie pokręciły głowami. - Ja pieprzę... - wzniosła oczy ku niebu, po czym przeniosła wzrok na Harry'ego. - Ty... Skoro już się tu kręcisz...
- Magiczne słowo.
- Proszę. - siostra mruknęła wymuszenie i bardzo nieprzyjaźnie, patrząc na chłopaka z wściekłością. Ale to go nie zraziło...
- Widzisz jak ładnie.? - uśmiechnął się tylko, podchodząc do samochodu i stanowczym gestem otwierając jego drzwi. Po czym zgrabnie wsiadł do środka.
- Nie gadaj. Odpalaj auto. - Lou z wściekłą miną z powrotem schowała się za klapą. A ja, oniemiała, miałam okazję oglądać jak Harry Styles siedząc w samochodzie mojej siostry tak zwyczajnie go odpala... I tak zwyczajnie mu się udaje.
***

- No proszę, to się nazywa mistrz kierownicy. - pełen dumy głos polokowanego wzbudził kolejne fale nienawiści w mim ciele. Dlatego też nie chciałam na niego patrzeć, chowając się całym ciałem za klapą. I wyrzucałam z głowy myśl, że ten cały Harry siedzi właśnie w moim kochanym samochodzie... - Jesteś pewna, że znasz się na samochodach.? - sądząc po odgłosach, na szczęście już się z niego usunął. Aż odetchnęłam z ulgą...
- Poruszałam kabelkami, to odpalił. - z hukiem zamknęłam maskę samochodu, skrycie marząc, by pod blachą znalazła się głowa tego pajaca. - Żadna w tym twoja zasługa. - ominęłam auto, przechodząc obok polokowanego i rzucając mu odpowiednio zirytowane spojrzenie.
- Naprawdę.? - zdziwił się szczerze, jakoś tak mimowolnie schodząc mi z drogi. Ale oprzeć się o mój samochód tymi swoimi grabiami to oczywiście musiał... I jak ja moje autko teraz doczyszczę.?! - Skutecznie uruchomiłem ten twój samochód, to się nazywa nic.?
- Okej, dziękuję ci bardzo. Bez ciebie po prostu nie dałabym rady. Twoja pomoc jest nieoceniona. Jestem ci wdzięczna do końca swoich dni. - ironizowałam przesłodzonym tonem, jednocześnie zajmując miejsce za kierownicą. A na koniec przewróciłam znacząco oczami, spoglądając w górę, na tego idiotę. - Wystarczająco podbudowało to twoje wyrośnięte męskie ego.?
- A żebyś wiedziała. - kiwnął głową, po czym nagle odskoczył z niezadowoloną miną, kiedy zamykane przeze mnie drzwi przypadkiem drasnęły jego dłoń. - Tak trudno u ciebie z ludzkimi odruchami.?! - zmarszczył czoło, wymachując przed sobą ręką. - Ucięłabyś mi palce.
- Nie pchaj łap, gdzie nie powinieneś. - mruknęłam z wyższością, kompletnie nie przejmując się jego piskami bólu. - Nie myśl, że skoro jesteś wielką gwiazdą to wszystko ci wolno. I radziłabym ci odejść, bo zaraz ruszam. Nie będę patrzeć czy przejadę ci po palcach, czy też nie.
- Do zobaczenia. - goguś, nadal wymachując dłonią przed sobą posłusznie odsunął się o kilka kroków, kiwając głową na tylne siedzenie.
- Mam nadzieję, że nie. - mruknęłam pod nosem, przewracając oczami. I nie obchodziło mnie czy ktoś to usłyszał, czy nie. Miałam po prostu ochotę stąd odjechać... Już nawet zmieniałam biegi, by spokojnie się stąd usunąć wraz z całym inwentarzem, kiedy polokowana głowa tego idioty ponownie pojawiła się w moim oknie.
- Jeszcze jedno. - zwrócił się do tych z tyłu, całkowicie ignorując moją osobę. I absolutnie nie miałam ochoty płakać z tego powodu... - Zostajemy tu do jutra. Chcemy zorganizować małą imprezkę. - oznajmił, ni z tego, ni z owego, przenosząc swój pełen wyzwania wzrok na mnie. Ohoooo, no pięknie... - Macie ochotę wpaść.? - wypalił w końcu, powracając spojrzeniem na tył. I nim się zdążyłam odezwać, samochód zasypały entuzjastyczne piski i potwierdzenia przyjścia. Ignorując je jak tylko można, westchnęłam głęboko, zaciskając jak najmocniej dłonie na kierownicy. A licząc powoli do dziesięciu przegapiłam zawał siostry, kiedy Harry poprosił ją o numer w celu ustalenia szczegółów. Ale kij z tym... On to zrobił cholera specjalnie.! Tylko i wyłącznie żeby mnie wkurzyć. To było wypisane na tej jego wrednej gębie z tymi babskimi dołkami w policzkach...
- To do zobaczenia jutro. - jakby tego było mało, zaszczebiotał tym swoim przesłodzonym głosikiem, odsuwając się o kilka kroków. Po czym tak po prostu mrugnął okiem i to wcale niekoniecznie do Darlene. Co tylko jeszcze bardziej mnie rozsierdziło...
- Nie zdziwcie się, jak jutro przeczytacie, że Harry Styles miał tragiczny wypadek. - zagrzmiałam wrednie, nareszcie wyjeżdżając z parkingu. I całą siłą woli powstrzymywałam ochotę, by nie wrzucić wstecznego i zrealizować swoją groźbę na ich oczach...


***
Zgodnie z życzeniem - perspektywa Nialla xx. Nie powiem, o wiele lepiej pisało mi się ją pisało, jeśli oczywiście porównywać to do Harry'ego z Piekarni... Ale mam wrażenie, że całkiem niegłupio wyszło... xx. Dobra, to było mało skromne, ale tak czuję xx. A Wy jak myślicie.? Jestem szalenie ciekawa Waszych opinii, gdyż męskie perspektywy to dla mnie pierwszyzna... W zasadzie tak jak i te 'kłótniowe' relacje, więc mogę tylko mieć nadzieję, że wyszły wystarczająco zabawnie xx. Jak sądzicie.? xx
Co do reszty - strasznie przepraszam, że tak bardzo się to w czasie przeciągnęło. Ale jakoś tak miałam rękę do Piekarni, więc postanowiłam to wykorzystać. Oczywiście nie zapominam o tym opowiadaniu i nie zamierzam go traktować po macoszemu... Będę pisać przy wolnej chwili i wenie xx. Tak jak i inne xx.
No to ten... Dziękuję Wam, że czekacie, że nie narzekacie i że jesteście xx. Bez Was nie chciałoby mi się pewnie nawet palcem kiwnąć i nic bym pewnie nie napisała xx.

KOCHAM WAS.! ;*
PS: To nad czyją perspektywą mam teraz popracować...? xx.

piątek, 5 lipca 2013

Sześć.

Co ja miałam robić.?
Co. Ja. Miałam. Robić.?
CO JA MIAŁAM ROBIĆ.?!

Cholera jasna, ja nie byłam przygotowana na to, by moja własna siostra miała właśnie wykitować w mojej obecności.! Bo może i umiałam zachować zimną krew w większości stresowych sytuacji, ale ta zdecydowanie przerastała moje kompetencje... Poczułam się tak cholernie niepewnie, że aż groteskowo. Co nie zmieniła jednak faktu, że w żyłach, wraz z krwią, zaczęła krążyć substancja dotąd mi nieznana. Panika.

Nie było mi wygodnie z myślą, że ja, osoba nieprzejmująca się praktycznie niczym, daje się obezwładnić jakiemuś beznadziejnemu uczuciu. Żeby więc jakoś je złagodzić, głośno przełknęłam ślinę, niepewnie rozglądając się po otoczeniu. Gdyż wiedziałam, że sama sobie nie poradzę...

- Pomoże mi ktoś, czy nadal będziecie tak stać jak te kołki.? - mój głos zadrżał nieznacznie, co musiałam przykryć odpowiednim chrząknięciem. Nikt więc nie zauważył, zwłaszcza, że i tak wszyscy byli zaaferowani moją siostrą leżącą bez przytomności na betonie. I to do tego stopnia, że nikt nawet nie zareagował na moje pytanie. Dopiero po dłuższej chwili, lokowaty jakby się odblokował i ruszył ku mnie. - Ty nie. - zareagowałam natychmiast, posyłając mu odpowiednio groźne spojrzenie. - Ty się nie zbliżaj. Co najmniej dwa metry od mojej siostry. - oznajmiłam ostrym tonem, odpowiednim gestem odcinając mu drogę do Darlene.
- Ale... - zmarszczył brwi, uważnie spoglądając na mnie z góry.
- Żadne ale. - przerwałam mu natychmiast. - Obudzi się, zobaczy cię w pobliżu i padnie w końcu na zawał. Odsuń się.
- Okej, już się odsuwam. - uniósł ręce w obronnym geście, cofając się o parę kroków. - Ale i tak widzę, że ty kompletnie nie wiesz co robić... - dodał już sekundę później takim tonem, że aż zechciałam mu z miejsca przywalić. Ale przecież nie miałam na to czasu, biorąc pod uwagę fakt, że moja siostra właśnie leżała przede mną nieprzytomna.
- No tak, przy mnie nie mdleje co pięć minut kolejna nastolatka, sorry. - zironizowałam mimowolnie, resztę swojej uwagi poświęcając Darlene. Chociaż, co przyznałam z trudem, ten głupek miał rację. Poza trzymaniem jej za rękę i panicznym spojrzeniem wbitym w jej twarz, nie miałam pojęcia co mogłabym więcej zrobić.
- Masz nieprzytomną siostrę i jeszcze stać cię na ironię.? - ten idiota najwyraźniej nie rozumiał moich aluzji, że ma się nie wtrącać. I miałam mu nawet powiedzieć, żeby się w końcu odpieprzył, ale... fakt, miałam właśnie przed sobą własną, nieprzytomną siostrę. I przy tym nawet cienia pomysłu jak ją ocucić.
- Wiesz co robić.? - zerknęłam na niego niepewnie, hamując w sobie wszelkie zapały do uduszenia tego kretyna. A naprawdę miałam na to ochotę, bo jakby nie patrzeć... gdyby nie on, nie byłoby tej całej maskarady.
- Jak to ujęłaś, co pięć minut mdleje przy mnie kolejna nastolatka. Więc chyba mam już wprawę...- rzucił tak przemądrzałym tonem, że słowo daję... kij z Darlene, mogłabym wydrapać mu te zielone gały bez mrugnięcia okiem. Ale musiałam się powstrzymać, gdyż tylko on wykazywał chęci do pomocy Dar...
- Żebym ja dyskutowała z jakimś popaprańcem... - westchnęłam pod nosem, nie mogąc powstrzymywać tego wzburzenia na jego gadkę w nieskończoność.
- Słyszałem. - tamten obruszył się w jednym momencie. A ja poczułam dziką satysfakcję z tego powodu. I to taką, że nie mogłam się powstrzymać od zwycięskiego uśmieszku.
- To nie słuchaj. - natychmiast się jednak uspokoiłam, powracając myślami do Darlene, która przecież nadal nie wykazywała żadnych oznak życia. - Mów co mam robić. - rozkazałam niemalże, nie chcąc jawnie go prosić. To zdecydowanie byłoby ponad moje siły...
- Ale... - zrobił kilka kroków do przodu, z ewidentnym zamiarem kucnięcia przy mojej siostry. No co on myślał, że tak po prostu pozwolę mu się nią zająć.?!
- Jak już mówiłam, lepiej, żebyś się nie zbliżał. - zerknęłam na niego kątem oka, wysyłając mu jawne ostrzeżenie. Jednak on nic sobie z tego nie zrobił, realizując swój plan, ostatecznie spoczywając na kolanach, tuż po mojej prawej, przed nieprzytomną Darlene.
- Myślisz tak racjonalnie, a mimo to potrzebujesz rady jakiegoś popaprańca.? - spojrzał na mnie wymownie, nie oszczędzając w tym wszystkim swojej niechęci do moich słów. Okej, mógł się poczuć urażony, ale nie to było teraz problemem, prawda.?
- Będziesz się tak jeszcze wykłócać, czy mi w końcu pomożesz.? - zaapelowałam na wydechu, kończąc te wszystkie idiotyczne dyskusje. Bo przecież, do cholery... Darlene nadal była nieprzytomna.! I cholera jasna, nadal nie dawała żadnych oznak życia...
- Uderz ją. - kolejna uwaga tego całego Harry'ego kazała mi szczerze zwątpić w stan jego poprawności intelektualnej. Po co do cholery miałam lać własną siostrę, zwłaszcza nieprzytomną.?!
- Co.? - popatrzyłam na niego jak na ostatniego idiotę. Którym i tak zresztą był...
- W twarz. Tak normalnie. - wzruszył ramionami, uciekając spojrzeniem na moją siostrę. Co mogłam odczytać jednoznacznie: chyba zaczął się mnie bać... - Nie wierzę, że nigdy nie biłaś się z siostrą. - dodał zaczepnie, nadal jednak na mnie nie patrząc.

Zignorowałam jednak jego, tego jego kolegę, ochroniarza, blondyneczki i Scotta, który nagle stąd wyparował, przypominając sobie kilka filmów, na których pokazano niby skuteczność propozycji lokowatego. A czy ja miałam jakiś lepszy pomysł.? Nie miałam. Więc bez zastanowienia rąbnęłam siostrę w policzek.

- Darlene... - szepnęłam cichutko, co zabrzmiało niejako kontrastowo do poprzedniego zamachu na jej twarz. Ale przynajmniej poskutkowało, gdyż siostra zaczęła powoli otwierać oczy.
***

Słyszałam głosy. Wcale nie ściemniam.
Leżałam, pogrążona w ciemności, czując dziwną lekkość i ból głowy jednocześnie, a nad uchem słyszałam... zaraz, zaraz... kłótnię mojej siostry i Harry'ego.?!
Okej, moja siostra kłóciła się ze wszystkimi... ale co w tym wszystkim robił Harry.?!
MÓJ Harry.?

Ryzykując nasilenie bólu głowy, powoli zaczęłam podnosić ociężałe powieki. Z początku rażące światło niemalże prześwietliło mi oczy, więc na powrót je przymknęłam, czekając kilka sekund. Podczas których i mój słuch uległ nagłemu atakowi.

- Dzięki Bogu.! - dziwnie piskliwy głos siostry wdarł się do moich otumanionych zmysłów jak wiertło. Natychmiast podniosłam powieki, wbijając w nią skołowane spojrzenie. Które napotkało na pełną nerwów twarz siostry. - Ty kretynko, jak mogłaś mnie tak przestraszyć.! - a jakby tego było mało, zupełnie bez powodu nagle zostałam rąbnięta w ramię. I to tak mocno, że skóra aż mnie zapiekła.

Zaryzykowałam więc zawroty głowy, delikatnie podnosząc się na łokciach. Dłonią potarłam obolałe od uderzenia miejsce, czując jak coś od środka rozsadza mi czaszkę. I pewnie zaczęłabym się nad sobą użalać z tego powodu, gdyby mój wzrok nie powędrował gdzieś za Lou.

Brązowa czupryna poskręcanych włosów.
Ta poznana na wylot twarz, zawierająca cudowne, zielone oczy.
I ta cała charakterystyczna reszta, która...

O żesz ty, kurczę...

- Ja... Ja... Jak... Harry.? - wydusiłam z siebie coś na kształt wypowiedzi, przypominając sobie o tej sennej kłótni...

WIĘC TO CHOLERA NIE BYŁ SEN.?!

A JA SERIO WŁAŚNIE LEŻAŁAM PRZED HARRYM.?!

- Serio.?! - wrzask mojej siostry znowu mnie ogłuszył. Ale nie na tyle, bym przestała zastanawiać się jak doszło do tego, że WŁAŚNIE LEŻAŁAM PRZED HARRYM. - Zemdlałaś, a jedyne co cię obchodzi to to, że ten kretyn tu jest.?
- Nie wrzeszcz... - upomniałam ją automatycznie, nie odrywając wzroku od Harry'ego. Nie mogłam się przy tym przestać uśmiechać, przypominając sobie o tych wszystkich podobnych sytuacyjnie marzeniach, kiedy to Harry zakochuje się we mnie bez pamięci. No nie mogłam teraz przegapić TAKIEJ okazji... - Chyba uderzyłam się w głowę... - robiąc smutną minkę, żeby Harry odczytał mój ból i zareagował odpowiednio.
- Pokaż. - jednak zamiast Harry'ego, głos podjęła moja siostra... - No pokaż, mówię.! - syknęła, gdy nie zareagowałam na jej poprzednią 'prośbę'. I była w tym tak stanowcza, że objęła obiema dłońmi moją głowę, próbując przekręcić ją siłą. - Przestań się cholera gapić na niego i przekręć ten łeb.!
- Łeb to ty masz.! - syknęłam ku niej groźnie, zaraz po tym posyłając Harry'emu słodki uśmiech. Żeby sobie nie pomyślał, że jestem jak ona...
- Jakbyś nie była już uszkodzona, to słowo daję, przywaliłabym ci... - no właśnie, o tych sykach pełnych nienawiści mówiłam. To, że Lou jest antyspołecznikiem wcale nie oznacza, że jestem taka sama. A Harry musiał się o tym przekonać, więc kolejny raz posłałam mu wdzięczny uśmiech. Który jednak nie poskutkował, bo Harry...
- Twoja siostra ma rację. - ... z uwagą patrzył na LOU. I jeszcze zwracał się centralnie do niej.!

A co najgorsze, ona tak zwyczajnie odwdzięczała się tym samym.!

- W czym, przepraszam.? - nie mogąc wydusić słowa protestu, patrzyłam jak moja siostra z jawną wrogością, przesadnie trzepocząc rzęsami w dosyć zirytowanym geście, tak po prostu wdaje się w dyskusję z Harrym. Moim Harrym.!
- Wrzeszczysz. - niespokojnie popatrzyłam też na chłopaka, który w taki nieskomplikowany sposób dał się wciągnąć w tą idiotyczną kłótnię. - Nie możesz mówić spokojniej.? - przechylił delikatnie głowę, dzięki czemu kilka lokowatych kosmyków opadła mu na czoło.

Ale nie to teraz było ważne.! Bo priorytetem był fakt, że moja własna siostra kompromitowała mnie genowo przed TYM facetem.! A ja nie miałam pojęcia jak to przerwać...

- Ktoś cię kolego w ogóle pytał o zdanie.? Nie sądzę. - całe szczęście Lou postanowiła ukrócić tą idiotyczną wymianę zdań, jednocześnie posyłając Harry'emu ostatnie wredne spojrzenie i odwracając się do mnie z podobną miną. - Wstawaj. - syknęła, podnosząc się z kolan i wyciągając ku mnie rękę. Ale ja przecież nadal byłam w szoku. I nadal nie mogłam oderwać wzroku od Hazzy.! - Wstawaj, bo zaraz sama cię podniosę. - brak mojej reakcji tylko pogłębił zirytowanie Lou, które rozeszło się mrożącym krew w żyłach echem po parkingu.

Miałam więc inne wyjście.? Nie mogłam ryzykować, że moja własna siostra zamorduje mnie na oczach Harry'ego. Toteż nie widząc innego wyjścia, spróbowałam jakoś zebrać siły i za jej pomocą podnieść się do pozycji pionowej. Niemalże jednocześnie z Harrym, którego chciałam cały czas obserwować, ale niestety... w głowie nadal mi się znacząco kręciło, więc zachwiałam się delikatnie. Na tyle, że przez moment musiałam przymknąć powieki. I to akurat w tym momencie, gdy ktoś sprawnie zareagował kolejnej mojej wywrotce, przytrzymując mnie w pasie.

Obcy dotyk na talii odebrałam jako jawny atak. I już miałam opieprzyć Lou, że w miejscach publicznych cacka się ze mną jak z dzieckiem, kiedy otwierając oczy zobaczyłam, że...

Ja śnię, czy dłonie Harry'ego spoczywają właśnie na mojej talii.?!

Jezus Maria, Harry Styles stał właśnie tuż obok mnie i przytrzymywał mnie w pasie.!
Mdleć znowu, piszczeć, czy udawać, że wszystko jest w porządku...?
W sumie to trzecie najrozsądniejsze, ale ja nigdy nie byłam dobrą aktorką, a przecież emocje to mnie rozsadzają od środka... Zwłaszcza, że...

No kurczę, Harry Styles stał u mojego boku.!

I MNIE DOTYKAŁ.!

- Może lepiej zawołam... - rzucił troskliwie, niemalże tuż przy moim uchu. I mogłabym tego chrapliwego głosu słuchać w nieskończoność, gdyby nie...
- Ty już się więcej nie udzielaj, dziękujemy bardzo. - moja siostra i jej nienawiść wobec wszystkich dookoła. Naprawdę, miałam ochotę ją strzelić, no ale... jak miałam się ruszyć, skoro Harry właśnie stanowczo mnie przytrzymywał.?
- Ale twoja siostra właśnie zemdlała i... - oj taaak... Mogłabym przyzwyczaić się do tego, ze chrapliwy głos Harry'ego, przepełniony dziwną troską, trafia wprost do mojego ucha. Gdyby tylko Lou się nie wtrącała...
- Kłóciła się ze mną.? Kłóciła. - a jakby tego było mało, z tą swoją wredną miną, zaczęła mnie definitywnie pogrążać... - Jak cię zobaczyła, zaczęła robić te maślane oczka i tylko się wgapia.?
- Lou... - syknęłam ostrzegawczo, nim jakiekolwiek jedno słowo uszło jeszcze z jej ust. Jednocześnie miałam ochotę ją udusić, ale przecież nie będę się dobrowolnie odsuwać od Harry'ego i jego ciepłego, pachnącego owocami ciała, prawda.?

Oj, cholera, on pachniał naprawdę niesamowicie...

- I jeszcze mi przerywa. - niestety, moje ostrzeżenia Lou zwyczajnie olała, stawiając sobie za cel skompromitowanie mnie przed Harrym. - Wszystko w normie. - wzruszyła ramionami, dając tym samym wszystkim do zrozumienia, że jestem pyskatą, niewychowaną, zakochaną faneczką, która myśli tylko o sobie. Piękny mi PR zrobiła, po prostu piękny...
- Na pewno wszystko w porządku.? - całe szczęście, Harry zwyczajnie olał moją siostrę i jej wredną naturę, całą swoją uwagę skupiając na mnie.

Dosłownie, całą. Nie dość, że stał naprawdę blisko mnie, nie dość, że nasze ciała się stykały, to jeszcze pochylał się ku mnie w ten sposób, że... oj... czy ja musiałam to w ogóle opisywać.?

HARRY STYLES STAŁ WŁAŚNIE TUŻ OBOK MNIE.!

Nic więcej do utraty rozumu mi nie było trzeba...

- Noooo... Chyba tak. - starałam się zachowywać jak najbardziej natualnie. Ale kiedy miałam przed oczami twarz Harry'ego Stylesa, który patrzył na mnie z troską... Coś mi się z mową nie tak zrobiło.
- Dobrze się czujesz.?
- Raczej tak.
- Mam po kogoś pójść.?
- Nie, nie. Nie trzeba. - pokręciłam stanowczo głową, nie chcąc, by oddalał się ode mnie. Przecież przy nim było mi tak fajnie... - Już mi lepiej. - zapewniłam jeszcze, uwieńczając to odpowiednim uśmiechem.
- Stoisz.? - Harry mruknął cichutko, niepewnie odsuwając ode mnie swoje dłonie. - Stoisz...- odpowiedział sam sobie, przyglądając mi się badawczo, chociaż z uśmiechem. - Będziesz żyć.

A ja nadal czując bliskość Harry'ego, poważnie zaczęłam wątpić w jego słowa.
***

Miałam ochotę wziąć przykład ze Scotta i po prostu stąd zwiać. Serio. I nie obchodziłby mnie gniew ojca, jakieś szlabany, czy inne kary za niewywiązanie się z umowy. Kij z tym, mogłam i zostać zamknięta w lochach do końca życia. Ale jeśli jeszcze przez choćby sekundę popatrzę na te maślane oczka, które Darlene wlepia w tego polokowanego gogusia, zwyczajnie oszaleję.

Bo może mi ktoś wytłumaczyć o co ta cała afera.? Czemu te trzy gówniary tak ślinią się na widok tych chłopczyków.? No słowo daję, jakby nie miały przyzwoitości, pewnie rzuciłyby się na nich z miejsca. A tak tylko patrzyły na tą wyszczerzoną bez powodu dwójkę i spijały każde słowo wychodzące z ich ust, jakby to co najmniej świętość jakaś była. Ale i tak najgorsze były te ich piski szczęścia i chichotania...

Ale serio. Co oni w sobie mają.? Jeden bezczelny, w babskich spodniach, które z pewnością mają eksponować pewną część ciała, którą z braku wiary w siebie musi się pochwalić. Flirciarz na całego. Nie obchodzi go, że one mają po piętnaście lat, oczywiście musi się wykazać swoim domniemanym urokiem, strzelając swoimi zielonymi gałami do wszystkich trzech. Drugi rozgadany, a nawet i paplający bez sensu o bzdurach... a w sumie i tak nic do chłopaka nie miałam. Przynajmniej wyglądał jak facet, a nie jak jakaś wymuskana paniusia z wybiegu.

Ale mimo wszystko, ta cała sytuacja zaczęła mnie wyprowadzać z równowagi. Bo ileż można stać i gapić się na to żenujące zjawisko, kiedy ta dwójka idiotów wykorzystywała zainteresowanie swoją osobą, podnosząc tym samym swoje nadmuchane ego.? Dobra, mogłabym się nawet i założyć o tysiąc funtów, że gdyby nie ta cała sława, żadna z tych trzech trzpiotek nie zwróciłaby uwagi na żadnego z nich...

Podobno władza i sława to największy afrodyzjak. Cóż, sądząc po ich braku urody, stylu i charakteru, to wszystko okazuje się prawdą...

Tylko czemu ja musiałam na to patrzeć.?!

- Może wejdziecie na chwilę, napić się czegoś.? Może mamy jeszcze trochę coli w garderobie. Bo na jedzenie nie ma co liczyć. Niall i tak już wszystko pożarł...

Okej, może i nie przysłuchiwałam się rozmowie, po prostu stojąc obok i czekając na zakończenie mojej męki i powrót do domu, ale akurat tą wypowiedź polokowanego udało mi się wyłapać w całości. I od raz zapaliło to czerwoną lampeczkę w mojej głowie..

- Ej, sam wpieprzyłeś... - oburzenie blondyna na zarzuty kumpla niewiele mnie obeszły, gdyż od razu wbiłam wściekły wzrok w tego całego Harry'ego, czarującego swoim uśmiechem moją bezmózgą siostrę.
- Ta informacja i tak mnie nie interesuje. - wpadłam w słowo niebieskookiemu, całą swoją irytację kierując na bezczelność lokowatego. - Poza tym spędziłam tu już cholernie długie godziny i mam już was powyżej kokardek. Na żadną colę się nie zgadzam, wracamy do domu. - cedziłam słowa, praktycznie wychodząc z siebie. A w minie tego polokowanego gościa już widziałam jak chce powiedzieć, iż mnie zaproszenie nie obejmuje. Byłam już nawet przygotowana na ripostę, kiedy nagle dyskusję zaprzepaścił cichy i błagalny głosik Darlene.
- Ale Lou... - zaapelowała nieśmiało, jak zauważyłam, smutnym wzrokiem wgapiając się w polokowanego, który cały czas stał u jej boku.
- Powiedziałam: WRACAMY DO DOMU. - zaznaczyłam dosadnie, nadając swojej wypowiedzi odpowiednio ostrzegawczy wymiar. Nie poskutkowało...
- Lou.? - blondyn zmarszczył brwi, ignorując tą moją wściekłość. I popatrzył na mnie wielce zdziwiony, jakbym była jakąś kosmitką. A przecież moje imię już chyba zostało wyjawione, nie.? Czy on nigdy nie słyszał o Louise.?
- Serio masz imię jak Louis.? - temat natychmiast podjął ten bezczelny, wbijając we mnie co najmniej oskarżycielskie spojrzenie.
- W twoich ustach to brzmi jak obelga. - zmrużyłam oczy, odpierając jego kolejny atak. Po czym podobnym wzrokiem zaszczyciłam własną siostrę. - A ty się nawet tak nie patrz, wracamy natychmiast do domu. Musimy po drodze wstąpić jeszcze do jakiegoś urzędu, przy okazji zmienię sobie imię.
- O tej porze.? - spytała nieprzytomnie, istotnie wierząc w moje groźby.
- O tej, kurna porze. - machnęłam wściekle dłonią, zastanawiając się co to dziewczę ma w głowie. - Do samochodu. - mruknęłam stanowczo, kiwając głową na auto, żeby nie było wątpliwości o czym mówię.
- Gdzie ci się aż tak śpieszy.? - ta mieszanka wesołości i chrypki, jak u pięćdziesięcioletniego alkoholika zaczynała mi już działać na nerwy. Więc zacisnęłam szczękę, nie chcąc ostatecznie wyjść z siebie.
- Wszędzie, byle jak najdalej od was. - syknęłam, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem, gdyż całą uwagę poświęciłam siostrze. - Dar, ja naprawdę jestem teraz wkurzona, jeszcze minuta z nimi i szlag mnie trafi.!
- Ale Lou... - Darlene natychmiast włączyła to swoje Disney'owskie spojrzenie, od którego mimo wszystko zaczynałam mięknąć.
- Byłaś na koncercie.? Byłaś. - mruknęłam, starając się mimo wszystko zachować zimną krew i nie dać się zatrzymać w towarzystwie tych idiotów na kolejne długie godziny. - Pogadałaś sobie z nimi.? Pogadałaś. Masz ich autografy.?
- Nie mam. - przytomnie odpowiedziała za mnie.
- Jasna cholera... - wysyczałam przez zęby, wznosząc wzrok ku niebu. - Ty mnie doprowadzisz do ostateczności... - mruknęłam nieprzyjemnie, z powrotem wracając spojrzeniem na Darlene. Które jednak i tak zaraz przeniosłam na tą dwójkę kretynów, wgapiających się we mnie z mieszanymi uczuciami. - No co tak stoicie.?
- A co mamy robić.? - oczywiście tylko lokowaty nie mógł pojąć tak prostego i logicznego rozumowania... No czy on ma kisiel zamiast mózgu, czy jak.?!
- Ruszyć tyłek i pójść po resztę.? - zapytałam z odpowiednią pretensją, rzucając mu znaczące spojrzenie. - Z tego co się orientuję, was jest pięciu, a ja widzę tylko dwóch. - na potwierdzenie własnych słów kiwnęłam głową na obu, po czym skinęłam brodą na siostrę. - Ona żyć mi nie da, jak nie zobaczy całego zespołu.
- LOU.! - Darlene natychmiast się oburzyła, zmiatając mnie morderczym spojrzeniem z powierzchni ziemi.
- No co.? - przybrałam niewinny ton, akcentując to przesłodzoną minką i kilkoma słodziutkimi machnięciami rzęs.
- Przymknij się. - ku mojemu rosnącemu zadowoleniu, siostrzyczka tylko bardziej się denerwowała, przybierając tym samym tą swoją fioletową barwę... Ha, niech teraz próbuje oczarowywać tego całego Stylesa...

Jezuuuu... Miałabym tego kretyna za szwagra.! On by mi po domu łaził.! I z tą swoją bezczelnością...!

Ooooo nie, w życiu.! Nie zgadzam się na tego idiotę w rodzinie, mowy nie ma.!

- Załatwiam ci autograf, jeszcze ci źle.? - wśród całej swojej konsternacji tym pozbawionym sensu tokiem myślenia, znowu przybrałam niewinną minkę, zachowując pozę opiekuńczej siostrzyczki.
- Nie musisz tyle gadać. - niestety, polokowany uznał za priorytet wnerwienie mnie, a przy okazji wzięcie w obronę mojej siostry, przez co była wniebowzięta. A ja się tylko jeszcze bardziej irytowałam i strachałam, że moje idiotyczne przemyślenia nabierają na prawdziwości.

Normalnie już widziałam tego aroganta na niedzielnym obiadku...

- Mama ci nie mówiła, że się nie podsłuchuje czyichś rozmów.? - nie dałam się jednak aż tak sprowokować, stawiając na dobrze mi znane gniewne spojrzenie.
- Trudno nie słyszeć twojego darcia. - polokowany natychmiast je odwzajemnił, zaszczycając mnie jednocześnie jednym ze swoich zuchwałych uśmieszków. - No idę już, idę... Nie strzelaj. - nie ruszając się o krok, mruknął wesoło, unosząc dłonie w geście poddania. I nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że się zwyczajnie ze mnie nabija... - A może jednak po prostu wejdziecie...?
- Bardzo chętnie. - nim zdążyłam zareagować, jedna z blondyn pogrzebała moje nadzieje na szybki powrót do domu. Po czym cała piątka ruszyła ku budynkowi, w wielce zadowolonych humorach.
- A ty.? - polokowany odwrócił się jeszcze, posyłając mi na pół rozbawione, na pół aroganckie spojrzenie.
- Zejdź mi z oczu. - wycedziłam, akcentując wściekłość odpowiednio zirytowanym spojrzeniem. - I czekam tu góra pół godziny, potem mnie nie obchodzi jak wracacie do domu.

***
Przepraszam Was z całego serducha. Strasznie długo nic nie dodawałam, ale najpierw rozłożyła mnie choroba, potem chciałam skupić się na Piekarni... no tak, brak pomysłu na szósteczkę też zrobił swoje, no ale w końcu mi się udało :). Myślę, że to ten powrót do korzeni... Sama nie wiem jak to się zrobiło... Bo od kilku ładnych miesięcy miałam zwyczajnie dość Hazzy, szaleństwo za chłopakami też było wybiórcze. Można by rzec, że dołowałam się tym, iż MUSZĘ ich lubić. Aż tu wczoraj... Naprawdę nie wiem jak to się stało, ale złapałam taką fazę na chłopaków, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie mogłam słuchać niczego innego, jak tylko ich. I to z "Up All Night" i wykonań z X Factor, gdyż one mi się najmilej kojarzą. Nie, żebym nie lubiła "Take Me Home".! Skąd, uwielbiam te piosenki.! Ale to te wcześniejsze odkrywałam na początku mojej obsesji i zawsze będę stawiać je na piedestale. No i tak zachwycałam się chłopakami, słuchałam ich piosenek, włączyłam odpowiedni plik i zaczęłam opisywać ten mój pierwszy pomysł na opowiadanie o nich. Trochę zmieniony, nie da się ukryć, bo w pierwotnej wersji Lou była jedynaczką i miała oszaleć na punkcie Liama. Ale zostawmy Liama dla Danielle, nie będę ich (przynajmniej w opowiadaniach) rozłączać :). Poza tym... Tak, wróciła mi ta faza na Hazzę. Nawet i z podwojonymi siłami. Jeśli tego nie zepsuję czytając jakieś dołujące mnie opowiadanie, będzie wspaniale. Bo uwierzcie lub nie, uwielbiam pisać w takim łandajrekszynowym amoku :).
Dobra, jak zwykle rozpisałam się o bzdetach... Ale najważniejsze jest przecież to, że chcę Wam ogromnie podziękować za te wspaniałe komentarze, które zostawiacie pod kolejnymi rozdziałami i którymi motywujecie mnie do pisania. Bo przecież gdyby nie Wy, moje pisanie ograniczyłoby się do "MAM POMYSŁ NA NOWĄ SCENĘ... PASOWAŁOBY JĄ OPISAĆ... EEE, NIE CHCE MI SIĘ...". A tak, w ramach pomysłu, zasiadam do komputera i po prostu piszę. Dla Was. I strasznie mi przyjemnie z tą myślą :). Więc co by nie mówić, nie pozostaje mi nic innego jak tylko Wam za to podziękować :)
KOCHAM WAS.! ;*
PS: Mam ochotę na nową perspektywę, co Wy na to.? Lou i Darlene to dosyć odmienne osoby, ale jednak obie są dziewczynami, a ja potrzebuję jakiegoś męskiego wyzwania... Więc pytam otwarcie: jest ktoś zainteresowany męską perspektywą.? A jeśli tak, to jaką.? Bo w zasadzie mam pomysł, ale wolę najpierw poznać Wasze propozycje... Może akurat zaczerpnę coś od Was :).