piątek, 24 maja 2013

Dwa.



- Sorry, Lou, naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. - Scott od dobrych pięciu minut rzucał mi dokładnie tą samą śpiewkę co zazwyczaj, tym samym skruszonym tonem. Że "nie chciał", że "nie wie jak", że "chciał mi pomóc, ale nie mógł". Tratatatata.
- Scott, słyszałam to już tysiące razy, mógłbyś czasami pokusić się o zmianę repertuaru. - warknęłam do słuchawki, automatycznie mocniej zaciskając na niej swoją dłoń. Drugą na przemian, to rzucając, to łapiąc żółtą piłeczkę, którą Mandy sprezentowała mi na ostatnie urodziny. By w racjonalny sposób móc rozładować nerwy. Do rozmowy ze Scottem, leżeć na łóżku w swoim pokoju z szarpanymi nerwami - idealna.
- Przepraszam - mruknął cicho, ku mojemu zaskoczeniu. No tak, tego rzeczywiście jeszcze dotąd nie było. - Przykro mi, że cię złapali. Następnym razem na to nie pozwolę. - jego ton był podejrzanie zdecydowany. Jak nigdy dotąd.
- I co niby zrobisz.? - zmarszczyłam brwi, próbując w racjonalny sposób wyjaśnić sobie jego dziwaczną zmianę. Bo gdzie skomlenia, błazenady i to "nie martw się, mała".? Ktoś mi faceta podmienił, czy jak.?
- W razie czego, odbiję cię. - rzucił wesołym tonem i oczami wyobraźni niemalże widziałam jak się szczerzy. Mimowolnie się uśmiechnęłam i zaciskając dłoń na piłeczce, pokręciłam głową.
- Tobie odbija, wiesz.? - odparłam, starając się, żeby nie zabrzmiało to zbyt przyjemnie. Faceta przecież należy trzymać krótko, prawda.? Niech sobie nie myśli...
- No wiem, od dawna. Na twoim punkcie. - jego kolejna wypowiedź już konkretnie mnie rozwaliła. Mało co się własną śliną nie zakrztusiłam, a z wrażenia aż podniosłam się do pozycji siedzącej. I z przejęciem poczęłam wpatrywać się przed siebie, a dokładniej rzecz ujmując, biegałam niespokojnie wzrokiem po bałaganie zbierającym się na terenie całej podłogi.
- Scott, przestań tyle chlać. - wykrztusiłam w końcu, gdy mój głos doszedł ze sobą do ładu. Bo co tu ukrywać... To całe zachowanie było niepokojąco dziwne.
- Jestem trzeźwy jak niemowlę. - Scott westchnął niecierpliwie, po czym mruknął coś mało zrozumiale. - Mówię tylko jak jest. - dodał po chwili donośniej i o wiele bardziej radośnie. Co też niejako było nowością...
- A jak jest.? - zapytałam, tak dla pewności. Bo coraz bardziej wydawała mi się prawdopodobna wersja z podmienieniem.
- Jest dobrze. - usłyszałam nagle za uchem. Aż podskoczyłam, zaskoczona, upuszczając przy okazji telefon. Odwróciłam się gwałtownie, znajdując się nagle twarzą w twarz ze Scottem. Uśmiechniętym brunetem z kręconymi, dłuższymi włosami, dzisiaj spiętymi w kucyk, zielonymi, wąskimi oczami i zdecydowanym zarysem szczęki. No i tymi malinowymi ustami, które już po chwili musnęły moje wargi.
- Jak do cholery ty tu...? - sapnęłam z przejęciem, biorąc głęboki oddech po tym niespodziewanym wejściu. I kolejny przelotny pocałunek złożony przez Scotta.
- Po prostu się stęskniłem. Żadne okno na pierwszym piętrze nie jest dla mnie przeszkodą. - szepnął, nachylając się ku mnie coraz bardziej i mówiąc praktycznie do mojego ucha. Na tyle blisko, że zaczął je łaskotać podmuchami powietrza. Mimowolnie uśmiechnęłam się, poddając się jego delikatnym pocałunkom składanym już po chwili na mojej szyi. Ale mimo wszystko zbierając w sobie całe racjonalne myślenie, które pomogło mi się odsunąć. I wycelować w niego srogie spojrzenie.
- Porąbało cię.? A jakbyś spadł.? - warknęłam, starając się, by mój głos był odpowiednio szorstki. Co w związku z jego nieustannym uśmiechem goszczącym mi przed oczami nie było znowu takie łatwe.
- To byś się mną opiekowała - rzucił wesoło, tylko pogłębiając uśmiech.
- Skąd ta pewność.? - nie dając nic po sobie poznać, podniosłam tylko lewą brew. A on wyszczerzył się jeszcze bardziej i znowu ku mnie nachylił.
- Bo już się na mnie nie gniewasz. - szepnął mi wprost do ucha, po czym delikatnie musnął je wargami. Zaraz potem, bardziej już zdecydowanie, wpił się w moje wargi, wyrzucając z mojej głowy jakiekolwiek myśli.
Miał rację, już się nie gniewałam.
***

Ojciec dokładnie wiedział co robi. Dokładnie. Miał nas dosyć i jak zwykle to ja musiałam gorzej oberwać. Tej się nawet słowa nie dostało za tatuaże, a ja straciłam szansę na koncert. Definitywnie. Bo tatuś musiał wykazać się inwencją twórczą  i zamiast wprost powiedzieć mi, że nigdzie nie idę, urządził sobie jakieś podchody. Zasłaniając się kretyńsko buntowniczym nastawieniem Lou. No przecież od początku wiedział, że ta... ruda małpa w życiu nie zgodzi się pójść na koncert. Prędzej by dżdżownicę zjadła niż dała się tam zaciągnąć. Bo ona ma oczywiście swoje zasady.
Siostra, kurczę... I uwierzyć, że dzieli imię z jednym z chłopaków...

Przez te wszystkie narastające we mnie negatywne uczucia, poczułam jak znowu głodnieję. Jakiś piętnasty raz od tamtej rozmowy z ojcem. Po której zamknęłam się z trzaskiem w pokoju. Niestety, skończyły się moje dotychczasowe zapasy żywności, a brzuch nadal burczał i burczał. I pomimo mojego wszechobecnego oznajmienia, iż nigdy więcej z pokoju nie wyjdę, ruszyłam na korytarz.

Mijając pokój Lou, z którego dochodziły dosyć charakterystyczne pomruki, szepty i odgłosy całowania, delikatnie pokręciłam głową. Znowu "godziła się" ze Scottem po piątkowej akcji. I znając życie, w kolejny piątek znowu się pokłócą. I tak w koło Macieju. Co to w ogóle za związek.? Kłótnia, godzenie się, kłótnia, godzenie się, gorsza kłótnia, zerwanie, godzenie się, powrót. I w życiu nie słyszałam, żeby którekolwiek wspomniało o uczuciu. Nawet zwykłego "kochanie", czy "skarbie". Tylko te "randki" na kolejnych wiecach.
Po prostu zero romantyzmu...

Jak ja już dopadnę Hazzę, to to wszystko będzie inaczej wyglądać. Na pewno nie tak przyziemnie i racjonalnie jak u mojej siostry. To musi być coś wyjątkowego, nieziemskiego i takiego, żeby inni pozielenieli z zazdrości.

Tylko najpierw muszę go dopaść, a przez moją siostrę-kretynkę szansa zaczęła przepadać. I co z moich marzeń.? Wyparowały, zostawiając po sobie uczucie niezaspokojonego głodu.

Dlatego lodówkę otworzyłam z niemałym piskiem szczęścia. Wzrokiem ogarnęłam złożone w niej góry jedzenia, napawając się ich widokiem. I miałam ochotę na wszystko. Na ser, wędlinę, jakieś warzywa... Wszystko co tylko było do schrupania. Ale ostatecznie po tych wszystkich kolorach, mój wzrok padł w końcu na niewielki słoiczek z Nutellą. I uśmiechając się do siebie wielce zadowolona, wyjęłam szklane naczynko z lodówki. I stopą zatrzaskując drzwi chłodziarki, ruszyłam w kierunku szuflady w której były łyżeczki.

Nie bawiłam się w żadne kanapki. Odkręciłam słoik, zatapiając łyżeczkę w czekoladowej mazi. Która już po chwili wylądowała z przyjemnością w moich ustach.
Taaaak, dokładnie tego było mi trzeba na moje skołatane nerwy... Odrobina czekolady i człowiek od razu staje się weselszy...

Jednak długo to nie trwało. Słoiczek po półgodzinie delektowania został opróżniony do połowy. A do kuchni wkroczyła Lou z całą tą swoją otoczką buntu. Wówczas mój nastrój padł. I pozostało tylko rozgoryczenie po niemocy w spełnieniu jednego z największych marzeń w moim życiu.
Jeden koncert, czy to tak wiele...?

- Nutella jest moja. - zagrzmiała Lou, posyłając mi piorunujące spojrzenie. Odwzajemniając je, rzuciłam łyżeczką na szafkę i z głośnym hukiem odstawiłam też na nią słoiczek. A udław się, kurczę... - Dziękuję - rzuciła Lou przesłodzonym tonem, niebezpiecznie zbliżając się do mojej osoby. Mimowolnie odsunęłam się od toru jej podróży, by przypadkiem nie dostać. Niby dotąd aż tak agresywna nie była, ale w zasadzie... nigdy nic nie wiadomo. Lepiej uważać, prawda.?

Ale jak się okazało, Lou przyszła tylko po Nutellę. I tak samo jak ja przed chwilą, zanurzyła łyżeczkę w czekoladzie, delektując się po chwili jej smakiem. Który z miejsca mi się przypomniał...
I znowu poczułam narastającą irytację... Za brak czekolady, brak siostrzanej więzi i brak koncertu. Życie jest całkowicie niesprawiedliwe.
***

- Nawet się nie czaj, nie idę na żaden koncert. - warknęłam stanowczo, kiedy brązowe gały Darlene wbiły się w moją twarz z niewypowiedzianym błaganiem. Nadal bolał ją ten idiotyczny koncert i zakaz ojca. Swoją drogą, tatuś sprytnie to wykombinował, żeby dała mu spokój... Pozostawał jedynie fakt, że gówniara teraz ode mnie się nie odczepi.
- Proszę... - jak podejrzewałam natychmiast włączyło jej się to Disney'owskie spojrzenie i błagalny ton.
- Nie. - westchnęłam z politowaniem, tracąc nagle ochotę na czekoladę, która jeszcze przed chwilą sprawiała mi taką przyjemność. Ale wystarczyło towarzystwo Darlene i wszystko się posypało... Zakręciłam więc słoik i z hukiem odstawiłam go na blat szafki, przy której obie właśnie stałyśmy.
- Lou, błagam... - siostrzyczka najwyraźniej nie zamierzała rezygnować z rozmowy. W przeciwieństwie do mnie.
- Nie. - rzuciłam sucho i ignorując jej osobę poczęłam oddalać się w kierunku wyjścia. Jednak cichutkie kroki tuż za mną upewniły mnie w teorię, że upór był u nas rodzinny.
- Proszę, proszę, proszę... - ciąg jednego słowa napadł na moje uszy, przez co nie wytrzymałam. Zacisnęłam dłonie w pięści, zatrzymując się gwałtownie. I odwracając się przodem do Darlene z nienawistnym spojrzeniem rzucanym z góry.
- Powiedziałam nie i koniec. - syknęłam zdecydowanie, patrząc centralnie w jej rozszerzające się źrenice. - Zdania nie zmienię. Nie idę z tobą na żaden pierdzielony koncert. - mruknęłam ostro, zbierając się do odejścia. Zatrzymał mnie jednak cichutki głosik siostry.
- Lou... Proszę... - mruknęła niemalże płaczliwie, co poniekąd łagodząco podziałało na moje nerwy. I tylko sapnęłam z irytacji nad własnym idiotycznym sentymentalizmem. - Jesteśmy siostrami, czy nie.?
- Podkablowałaś ojcu o tatuażach. - syknęłam w jej kierunku, starając się ignorować każde kolejne brązowe spojrzenie. - Teraz nie będę miała życia. I za to mam iść z tobą na koncert.?
- Nie, nie za to. - natychmiast rzuciła w odpowiedzi. - Zrobię co zechcesz. Będę sprzątała twój pokój przez miesiąc... - zerknęła na moją sceptyczną minę, wahając się chwilę. - dwa... no dobra, trzy. Będę ci gotować, przynosić śniadania do łóżka. Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę - kolejny raz zasypała mnie ciągiem jednego wyrazu, co niejednoznacznie zaczęło mnie irytować. I już kazałam jej się zamknąć, a także definitywnie odmówić, kiedy pomyślałam sobie o konsekwencjach. O tych wszystkich prośbach przez następny tydzień. A gdy się nie zgodzę, o każdej zemście, którą na mnie wykona. Jak jej nie udostępnię wizji tego pieprzonego koncertu, gówniara zatruje mi życie. Każdą jego część. Powoli, sprytnie i złośliwie, tak jak tylko ona potrafi. A tego to ja zdecydowanie nie chciałam.
- To, nie ma cię w domu w piątek, bo ojca nie będzie i Scott wpadnie, o czym tatuś się oczywiście nie dowie, dwie stówy i mogę iść. - syknęłam w końcu, stawiając, moim zdaniem, racjonalne warunki.
- Tak.! Zgadzam się.! - Darlene najwyraźniej również tak uważała, gdyż po chwili pisnęła przejęta i podskoczyła z radości. - Czyli pójdziesz.? - spytała po chwili niepewnie, najprawdopodobniej niekoniecznie dowierzając w moją nagłą zmianę.
- Pójdę. - kiwnęłam głową, ignorując jej nagły pisk radości i kolejne podskoki szczęścia. - Ale jak zacznę rzygać tęczą, to nie moja wina...


***
No i jestem z dwójeczką... :). Aż się sobie dziwię, że tak szybko się wyrobiłam. Tydzień od pojawienia się poprzedniego rozdziału... Jak na mnie to niezły czas :). Swojej opinii względem treści wyrażać nie będę, gdyż... no, nie będę :). W każdym bądź razie jakiś związek z jedynką to ma, więc nie jest źle :). No i pojawia się nowy bohater... Właściwie na początku nie miałam zamiaru umieszczać go w jako takiej akcji, ale w zasadzie... czemu nie. Jestem ciekawa jak Wam się spodoba ten "facet" Louise :).
No i oczywiście dziękuję wszystkim za te komentarze pod jedynką. Jestem dopiero na początku, a tu już CZTERY.! :). Ahhh, nie mogę aż w to uwierzyć :). Dziękuję bardzo wszystkim, którzy poświęcili chwilę, by podnieść mnie na duchu kilkoma słowami. To dla mnie naprawdę bardzo motywujące :).

KOCHAM WAS.! ;*

10 komentarzy:

  1. No i pięknie. Dziewczyny się dogadały, bardzo ładnie z ich strony. ;) Ale coś czuję, że na koncercie (o ile rzeczywiście do niego dojdzie, Lou nie zmieni zdania, koncert nie zostanie odwołany lub nie wiem co jeszcze) nie obejdzie się bez wypadków. Hahaha, już widzę, jak Lou rzyga tęczą na sam ich widok. :D
    Mnie Scott jakoś specjalnie nie przypadł do gustu. To tchórzliwe cielę, do którego Lou po prostu ma słabość i nie może bez niego się obejść. Takie jest moje zdanie, chociaż zbyt mało o nim wiem, żeby go oceniać. To jest tylko takie "pierwsze wrażenie". Kto wie, może z czasem się zmieni. ;) A co do częstotliwości dodawania rozdziałów to mi ona jak najbardziej odpowiada. :D
    Mam nadzieję, że następny już niedługo? :)
    Pozdrawiam cieplutko. xx :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. koncert... taaaak, nie tylko Ty na niego czekasz :). Darlene w mej głowie już niemalże ze szczęścia podskakuje... :). aż mnie głowa boli... :)
      ale poważnie... na koncert żadnej katastrofy nie planowałam, ale wiadomo co Lou odpierdzieli jak jej się BUNT wkurzy.? :).
      i ahahahahahahaahaha:). rozwaliłaś mnie tą interpretacją Scotta :). tchórzliwe cielę.... :). mogę to w przyszłości wykorzystać.? ;).
      a co do następnego rozdziału... jestem dobrej myśli. moż znów wyrobię się w tydzień :)

      pozdrawiam.! ;*

      Usuń
    2. Hahah, coś czuję, że na koncercie będzie ciekawie i zabawnie... ;) No, może nie dla wszystkich, ale dla mnie na pewno. ;)
      Śmiało korzystaj. ;) Ostatnio ten zwrot jakoś przypadł mi do gustu.
      Mam nadzieję, że się wyrobisz, hahah. Pozdrawiam. ;) xx

      Usuń
    3. okej, na pewno zauważysz, gdy wykorzystam to w moim opowiadaniu :). ale jakby nie było, wyrobiłam się wcześniej, niż w tydzień. chyba robię postępy... :)

      Usuń
  2. Ach to młodsze rodzeństwo... skąd ja to znam? Mój brat też mnie zawsze nabiera na maślane oczka i przeciągłe prooooszę... ale co poradzić?
    Fajnie, że dziewczyny jako tako się "dogadały" no i zobaczymy jak to będzie na tym koncercie ;)
    Co do Scott'a to mam mieszane uczucia... z jednej strony lubię takich trochę niegrzecznych chłopców, ale z drugiej... no żeby facet tak trząsł portkami ze strachu? Nie do pomyślenia ;)
    Rozdział jak zawsze ciekawy i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)
    Pozdrawiam :*
    @natalia_gajo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wiesz... młodsze rodzeństwo porafi zawrócić w głowie :). niby z autopsji nie wiem, bowiem jestem jedynaczką, ale z tego co słyszałam, to na takie "ładne oczęta" bardzo trudno się złapać :). no i niby kłótnie, ale to przecież siostry są. jakąś więź tam mają :).
      Scott... widzę, że odbiór jego jest jednakowy dla wszystkich :). tchórzliwe cielę :). ale cóż... facet to facet, z zauroczeniem dziewczyna nie wygra. no chyba, że na horyzoncie pojawi się inny... :). ale to już dalsza część historii, więc ciiii... :)
      dziękuję za komentarz i pozdrawiam.! ;*

      Usuń
  3. czemu ja się zawsze zastanawiam, jak zacząć komentarz? Ja to mam problemy xd. Ale dzisiaj mam znakomity humor ;) Nawet mój młodszy brat go nie zepsuł co naprawdę liczy się z cudem, bo młody jest bardzo wkurzający. Ale nie.. w związku, że niedługo dzień matki musimy współpracować ;)
    Z góry przepraszam, że mój komentarz będzie '' poplątany'', ale dzisiaj inaczej nie umiem xd W kółko słucham jednej piosenki ;p. Aleee dobra, bo ja tutaj już zanudzam :)
    Rozdział świetny ;) Wciągnęłaś mnie w to opowiadanie ;) Louise się zgodziła? Widać, że jest taką małą buntowniczką :) No, ale się zgodziła. To jest najważniejsze. I teraz spotka Harry'ego i odbije swojej małej siostrzyczce miłość swojego życia :) No... Darlene jest za młoda xd Musisz mnie zrozumieć xd Ciekawe co na to wszystko ojciec ;)
    A z tym nowym bohaterem to nie wiem... Scott... Przyznam szczerze, że nie wywarł na mnie dobrego wrażenia. No może to wejście do niej było trochę romantyczne, ale jak '' oczami'' Darlene to jak czytałam: znowu się kłócą, godzą itp. Co do niego, to moje uczucia są mieszane ;p Muszę bardziej go poznać xd
    Szczerze to też się dziwiłam, że tak szybko dodałaś, ale to było zdziwienie w dobrym sensie :)Teraz już nie mogę się doczekać następnego rozdziału i co dalej :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ahahahahaha, skąd ja znam problem z rozpoczęciem... :). ale jak już się ma chociaż jedno słowo, to potem jakoś idzie :). naprawdę wciągnęło Cię opowiadanie.? miło mi bardzo :). cieszę się, że moje pisanie potrafi przypaść Ci do gustu :). i tak, Lou się zgodziła. przecież nie wytrzymałaby, gdyby Darlene jej życie zatruła :). no i Scott... jakoś nieprzychylną ocenę ma w Waszych oczach.. i masz racj z perspektywy Lou może być romantycznie, ale Darlene widzi to inaczej... :). Darlene jest za młoda dla Hazzy.? kurczę, zgadzamy się w tej kwestii. ale wiesz... wiek to tylko liczba :). nigdy nic nie wiadomo, co mu strzeli do głowy, może akurat się zakocha... :)

      myślę, że kolejny rozdział skonstruuję w ciągu tygodnia. może uda mi się Ciebie jeszcze zaskoczyć :)

      dziękuję i pozdrawiam.! ;*

      Usuń
  4. Podoba mi się:) z resztą jak każde Twoje opowiadanie:) Czekam na rozwój wydarzeń i niezapomniany koncert:))Ciekawi mnie, co będzie dalej:) Niby Zakochana złośnica, ale jednak ciekawi mnie strasznie:) Zresztą jak zawsze:) Powodzenia:) I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozwój wydarzeń.? to sobie poczekasz, przecież wiesz jak ja piszę. taaaaak rozciągam akcję :). czy koncert będzie niezapomniany, to się jeszcze okaże. czy Lou to wytrzyma, czy Darlene nie zemdleje... zobaczymy :).

      pozdrawiam.! ;*

      Usuń