Wzdychając głęboko, ruszyłam do jedynego w tym domu miejsca, gdzie
wkurzające komentarze siostry nie mogły mnie dopaść. Na balkon. Tylko tam
mogłam być pewna, że ta... ruda małpa nie wyskoczy zza rogu i nie zacznie
swoich uwag odnośnie chłopaków. Jej lęk wysokości był czasem nie do zniesienia,
potrafiła się wykpić nim przed byle zajęciem domowym, które zamiast niej miałam
zrobić oczywiście ja... Ale w sytuacjach jak dzisiaj był mi całkiem na rękę.
Swobodnie przysiadłam na barierce, delikatnie balansując nad balkonem, a
otchłanią drugiej strony. Nie robiło mi to jednak żadnej różnicy, co więcej,
lubiłam tak siadać. To była dosyć wygodna pozycja do długich rozmów z
przyjaciółkami. Dokładnie takich, jaką właśnie zamierzałam wykonać, wybierając
numer Juliet, dziewczyny, którą znałam niemalże od piaskownicy. I tak samo
zakręconej na punkcie One Direction co i ja...
Gdybym nie myślała cały czas o chłopakach, z pewnością teraz
przypomniałaby mi o nich ta tak znana mi melodyjka, która rozbrzmiewała
pomiędzy kolejnymi sygnałami wykonywanego połączenia. I która potrafiła nieźle
umilić czas... Tak nieźle, że automatycznie zaczęłam nucić.
"Let's go crazy' crazy, crazy 'til we see the sun..."
Dalszy ciąg piosenki został przerwany zaraźliwym, brzmiącym jak zdychająca
hiena śmiechem. Nie było wątpliwości, to musiała być Juliet.
- Normalni ludzie to raczej jakimś "cześć" lub "hej"
na powitanie rzucają, a nie z miejsca człowieka zabijają śmiechem... -
zironizowałam, chociaż słysząc ten znajomy śmiech nie mogłam się nie
uśmiechnąć.
- Sorry. - radosny ton z drugiej strony sugerował, że Juliet wcale nie
jest skruszona. - Ale wiesz, że masz w numerze 69.? - kolejne charakterystyczne
parsknięcie śmiechem zmusiło mnie do myślenia. Marszcząc brwi, szybko
przebiegłam w myślach numer swojego telefonu.
- Rzeczywiście. - zaśmiałam się, natychmiastowo kojarząc tok myślenia
przyjaciółki. - Hazza czuwa. - nie mogłam powstrzymać się od komentarza na
temat tego chłopaka. Co więcej, wypowiedzenie jego imienia wywołało uśmiech na
moich ustach i ogólne zadowolenie ogarniające mój umysł. Zwłaszcza tą fanowską
część...
- No, no... - przyjaciółka orientując się w zmianie tematu na ten, o
którym i tak ostatnio tylko i wyłącznie paplały, natychmiast się rozmarzyła. -
Z tymi swoimi lokami...
- Ej, weź mi się tu do Harry'ego nie przystawiaj.! - całkiem szczerze się
oburzyłam. Ale mimo wszystko z uśmiechem. Bo jakby nie patrzeć... Harry był
"mój", tylko ja miałam prawo zachwycać się nim i tymi jego cudownymi
loczkami. Na tym mniej więcej polegało prawo "uwielbiania" i
nieodwołanie należało go przestrzegać. - Trzymaj się Lou i tego jego tyłka.!
- Noooo, jest się czego trzymać... - oczami wyobraźni natychmiast
zobaczyłam jak Juliet porusza zabawnie brwiami, robiąc przy tym jakąś głupią
minę.
Mimowolnie zaśmiałam się z tonu jej wypowiedzi, kręcąc głową z
politowaniem. Juliet zawtórowała mi
natychmiast i już po chwili obie chachrałyśmy się jak głupie do
słuchawek, próbując złapać oddech między salwami śmiechu. I mogłyśmy tak
godzinami, czasem zupełnie bez przyczyny. Wystarczało, że jedna się chachra z
niewiadomego powodu, a i druga zaraz łapie to samo. To szalenie zaraźliwe i
strasznie trudno jest to ogarnąć. Ale po kilku minutach w końcu nam się to
udało.
- Gadałaś już z ojcem.? - Juliet odezwała się po dłuższej chwili,
wzdychając głęboko, tym samym próbując uspokoić zmęczony od śmiechu oddech.
- Ehhh... - westchnęłam, zastanawiając się co odpowiedzieć. Bo ten temat
był pierwszym na liście naszych rozmów.
Koncert One Direction. Na który oczywiście musiałyśmy pójść. Pójść,
spotkać chłopaków i przeżyć najcudowniejszy wieczór w całym życiu. Spełnić
marzenie. Tylko co z tego, skoro rodzice jak zwykle stali na przeszkodzie. I to
tylko moi, państwo Winkle już dawno się zgodzili... A ja nadal nie miałam odwagi,
by chociażby zacząć ten temat z którymś z rodziców. Oczywiście pierwsze
powinnam z ojcem, on dostał wszystkie prawa do nas po rozwodzie. Ale czy to z
ojcem, czy to z mamą... Jakoś słabo to widziałam.
- Czyli nie. - Juliet zręcznie odpowiedziała za mnie. Jednocześnie nie
ukrywała w tym wszystkim swojego niezadowolenia. A ja z niepewności sięgnęłam
dłonią do kieszeni bluzy, która chroniła mnie od wieczornego zimna.
- Nie bądź taka mądra, masz świetnych rodziców, możesz im o wszystkim
powiedzieć. - uniosłam się natychmiast. - A gdy ja chociażby wspomnę o czymś,
co ojciec uważa za "kontrowersyjne" - sparodiowałam jego głos,
przewracając jednocześnie oczami. - od razu mam szlaban. - zakończyłam smutno,
jakby na zaakcentowanie słów, tylko się garbiąc. I prostując się, kiedy z
magicznej kieszonki wyciągnęłam mały batonik. Odskocznię od rzeczywistości. Coś
czekoladowego na poprawę humoru. Natychmiast rozerwałam papierek, odgryzając
spory kawałek słodkości.
- To pogadaj z mamą. - Juls jak zawsze miała dla mnie
"genialną" poradę. Jakbym sama nie wpadła na to, że skoro nie z
jednym , to z drugim rodzicem.
- To nie przejdzie. - przełknęłam kęs, wzdychając cierpliwie, by nie
wdawać w niepotrzebne dyskusje. - Jak chodzi o Lou, mama na wszystko od razu
się zgadza. Jak chodzi o mnie, to samo co i ojciec. - zakończenie wywodu i
kolejny kawałek znalazł się w moich ustach. Niestety, ostatni.
Kto wymyślił takie małe batoniki.?
- Ale wiesz, że został tydzień.? - Juls oczywiście musiała zapytać o coś,
co generalnie powinno być oczywiste.
- Wiem, wiem... - westchnęłam, chowając pusty papierek do kieszeni. - Ale
im bliżej do koncertu, tym bardziej się stracham.
- Strach strachem, koncert nie poczeka. A chyba nie codziennie chłopaki u
nas grają.? - Juls w swoich przekonaniach sięgnęła po radykalniejsze środki.
Weszła na moją ambicję fanowską.
- No nie codziennie... - cicho przyznałam jej rację, jakoś tak
automatycznie kiwając też głową.
- Chcesz zmarnować okazję poznania Harry'ego.? - Juls zaostrzyła swoje
argumenty, zahaczając o ten, który był nieodwołalny.
- Nie chcę. - rzuciłam zdecydowanie. Bo naprawdę nie chciałam. Tylko co z
tych moich chęci...
- No to już, szukaj ojca i ładnie go przekonaj. - ton Juls tym razem
przypominał rozkaz. Szkoda tylko, że dla mojej świadomości jakoś nie
przemawiał...
- Nie dzisiaj, Juls, nie dziś... - mruknęłam cicho, czując dziwne
łomotanie w mostku na samą myśl o tej rozmowie z ojcem. Wiedziałam jednak, że
moją przyjaciółkę ta odpowiedź zdecydowanie nie zadowoli, dlatego pokusiłam się
o sprecyzowanie najbliższego terminu. Żeby samej móc w niego uwierzyć. - Jutro
już na pewno.
- Jutro, jutro. - Juliet sparodiowała mój ton. I oczami wyobraźni
widziałam jak jeszcze przewraca swoimi niebieskimi oczami.
- Obiecuję. - rzuciłam natychmiast, zanim kolejny argument wydobył się z
jej ust. - Jutro będę wszystko wiedzieć.
- westchnęłam, z nadzieją w głosie.
Chociaż... jakoś czarno to wszystko widziałam.
***
Od dobrej godziny byłam zmuszona słuchać nieustannego miauczenia Darlene
na temat tego idiotycznego koncertu. Łaziła za ojcem krok w krok, zamęczając go
jakimiś kretyńskimi argumentami i powodując, że ojciec coraz bardziej tracił
nerwy. A wkurzony ojciec mógł grozić kolejnym szlabanem, na który pozwolić
sobie nie mogłam. Poza tym, głowa mnie już nieźle nawalała od tego ciągłego
proszenia. A, że żadna tabletka mi nie pomagała, posłużyłam się starym,
wypróbowanym sposobem. Zimnym sokiem pomarańczowym.
I gdy tak stałam przy lodówce, próbując zlokalizować swój kartonik soku
wśród gór jedzenia, do kuchni przydreptał tatuś, a zaraz za nim oczywiście
Darlene. A wszystkie mamrotania przybrały tylko na sile.
- Tato, proszę cię... - nie wiem który raz dzisiejszego dnia usłyszałam
to zdanie, niezmiennie błagalnym, niemalże płaczliwym tonem. Westchnęłam z politowaniem
i przewracając oczami zajęłam się dalszymi poszukiwaniami.
- Ile razy mam jeszcze powtarzać.? Nie i koniec. Nie pójdziesz na żaden
koncert. - tym razem tata i jego stały tekst... Ehh.
To już zakrawało o śmieszność, ale śmiech był ostatnim, co chciałam teraz
zrobić. Najchętniej zakneblowałabym skrzata i te wszystkie piski o koncercie.
Ale niestety, to mogło poskutkować jakimś szlabanem, a mimo wszystko wolność
była mi nieco potrzebna... Dlatego starałam się wyłączyć. Skupić się jedynie na
swoim zadaniu.
Sałata, pomidory, ogórki, papryka, ser, wędlina, keczup, mleko,
majonez... sok. Jest. Zwycięsko sięgnęłam po zielono-pomarańczowy kartonik i
wyciągnęłam go z chłodnej otchłani lodówki. Zapominając o reszcie świata
delikatnie klapnęłam srebrnymi drzwiami i odkręciłam kartonik.
I nim zdążyłam się napić, natychmiast dotarły do mnie kolejne piski.
- Ale dlaczego.? - setny raz zasłyszane pytanie wzbudziło we mnie jakieś
mordercze zapały. Westchnęłam groźnie, odwracając się przodem do awantury
rodzinnej. I zobaczyłam ojca spokojnie zajmującego się ekspresem do kawy, a
także Darlene, stojącą przed nim i
próbującą zwrócić jego uwagę swoimi spojrzeniami rodem z Disney'a. - Pół
roku temu powiedziałeś, że jeśli uzbieram pieniądze na bilet to pójdę. I mam
całą kwotę... - spojrzała na niego błagalnie. A ja tak się przejęłam, że
bezwolnie podniosłam kartonik do ust i upiłam łyk soku.
- To bardzo dobrze, że potrafisz być oszczędna, ale nadal obstaję przy
swoim teraźniejszym zdaniu. - ojczulek mruknął oschle w odpowiedzi, nawet na
nią nie patrząc. Zalewanie kubka czarną mazią było dla niego najwyraźniej
ciekawszym widokiem... - Nigdzie nie pójdziesz. - stwierdził tonem nieznoszącym
sprzeciwu, po czym mijając skrzata, siadł spokojnie za stołem. I jak to zwykle
rano, rozłożył wielką gazetę, wczytując się w nią ze spokojem.
- Ale dlaczego.? - Darlene uparcie podążyła za nim, stając centralnie
naprzeciwko niego, po drugiej stronie stołu. I żeby zwrócić jego uwagę, oparła
się łokciami o granatowy blat, żeby być
z nim spojrzeniem na równi, gdy ojczulek ewentualnie odłoży ten papierowy
namiot. - Podaj mi chociaż jeden rozsądny powód.
- Jesteś za młoda. Masz dopiero 15 lat. Myślisz, że ja albo mama w tym
wieku lataliśmy po jakichś koncertach.? - uniósł na chwilę wzrok znad gazety,
posyłając jej tym samym zniecierpliwione spojrzenie. Po czym wrócił do
czytania.
A ja nie wytrzymałam. Zobaczyłam we wszystkim swoją szansę. Na
pogrzebanie wszelkich sposobności, by ojciec zgodził się puścić skrzata na
koncert. Na wkurzenie ojca, a jednocześnie Darlene. Bo miałam już dosyć jej,
tych pięciu gogusiów, ich muzyki, nieustannego gadania o nich, o koncercie, o
czymkolwiek. Poza tym, nie wystarczy jej słuchanie tych płyt i gapienie się na
plakaty.? Co wieczór to robi... Jakby na żywo mieli coś więcej do pokazania. A
tu tylko piski, piski i śpiewanie o miłości. Naprawdę, wielkie mi rzeczy...
Dlatego nim się spostrzegłam, moja wredna natura przemawiała już
donośnie, irytując tym samym siostrunię i ojczulka. A na mojej twarzy siejąc
ogólne zadowolenie.
***
Byłam na naprawdę dobrej drodze. Ojciec tracił cierpliwość moimi ciągłymi
proszeniami i gdybym tak jeszcze trochę pociągnęła, mógłby się w końcu dla
świętego spokoju zgodzić. Ale nieee. Bo ja muszę mieć tego rudzielca w rodzinie,
który nie odpuści sobie okazji, żeby móc mnie skompromitować. I spuścić
wszystkie moje starania centralnie do kibla...
- No wy mieliście w tamtych czasach lepsze rzeczy do roboty... -
siostrunia na poprzednie RETORYCZNE pytanie taty, natychmiast znalazła
odpowiednią odpowiedź. I oczywiście musiała się nią podzielić, posyłając mi
jednocześnie wyzywające spojrzenie spod lodówki, gdzie stała z kartonikiem soku
w rękach. Wyraźnie chciała zdenerwować ojca, żeby się nie zgodził...
I to ma być kurczę siostra.?!
- Lou.! - zaprotestowałam natychmiast urażonym tonem, właściwie nie
wiedząc co więcej powiedzieć. Tak, to ona była "ta wyszczekana"...
- No co, mogę tatuśka podenerwować. - wzruszyła jedynie ramionami,
odstawiając sok na szafkę. I robiąc dużo hałasu swoimi ciężkimi buciorami,
podeszła do taty, obejmując go za ramiona. - Nie ja chcę go namówić na jakiś
debilny koncert pięciu...
- Nie kończ, jeśli nie chcesz żebym się wkurzyła. - wymierzyłam w nią
oskarżycielsko swój wskazujący palec. Ta, uśmiechając się wrednie puściła tatę,
siadając na krześle obok niego. I w swoim zwyczaju zarzuciła nogi na stół. -
To, że nie lubisz ich muzyki, nie oznacza, że musisz ich od razu wyzywać.
- Pięciu kretynów z rozbujałym ego za którymi szaleją rozhisteryzowane
idiotki z pokręconym myśleniem. - dokończyła swoją myśl, z wyraźnym
zadowoleniem wypisanym na twarzy. Aż zacisnęłam dłonie w pięści. Słowo daję,
gdyby stała bliżej, to by dostała w ten swój zadarty nosek...
Nie będzie mi tu kretynka obrażać chłopaków.!
- Pokręcona to ty jesteś.! - zawrzałam natychmiast, waląc pięścią w stół.
- Ja się przynajmniej nie oszpecam na całe życie jakimiś głupimi tatuażami.!
- Co proszę.? - tata powoli odłożył gazety i spojrzał ostro na moją
siostrę.
- Nic. - wzruszyła tylko ramionami, przybierając obojętną minę. - Darlene
jak zwykle coś wymyśla. Naoglądała się tego swojego Henry'ego i wciska jakieś
kity.
- Nic nie wciskam.! - oburzyłam się, ignorując kolejne przekręcenie
imienia z jej strony. Bo zdecydowanie nie to było teraz w mojej głowie... -
Tato, ona ma siedem tatuaży. - zwróciłam się bezpośrednio do taty, który coraz
bardziej zaczynał się denerwować. I dobrze. Powinna dostać szlaban, albo co
najmniej jakiś dożywotni wyrok w lochach.
- Louise... - ojciec wbił w nią swoje stalowe, niebieskie spojrzenie,
który w moim mniemaniu wystarczał za cały pobyt w więzieniu. Osobiście.? Takie
spojrzenie napawało przerażeniem.
- Dobra, mam siedem tatuaży.! - Lou tylko podniosła głos, przewracając
oczami. - I co, świat się od tego zawalił.? A ty, kablu jeden, jeszcze mnie
popamiętasz... - mruknęła groźnie w moim kierunku. Taaak, już się ciebie
boję...
- Louise.! - tata nareszcie wyraził swój sprzeciw przeciwko malunkom na
jej ciele.
- No co.? Mama mi pozwoliła. - stwierdziła beznamiętnie, patrząc na tatę.
- Wiedziała, że będziesz przeciwko, więc nic ci nie mówiłyśmy. Ale gówniara
oczywiście musiała się wygadać... - wysyczała siostrzyczka, posyłając mi
nienawistne spojrzenie. Które oczywiście zignorowałam, wyczekując od ojca
jakiegoś wybuchu. I jak strasznie się rozczarowałam...
- No tak, oczywiście wszystko za moimi plecami... - westchnął tylko,
kręcąc głową.
I co.? Tyle.?! Koniec pogadanki na ten temat.?! I nawet zero szlabanu.?!
To ma być sprawiedliwość.?!
- Stało się, nie zmienisz tego. I tak ich nie usunę. Poza tym jestem
dorosła. - stwierdziła wyniośle, nawet nie przejmując się przerażonym wzrokiem
taty.
- Dorosła... - prychnął ojciec. A ja się tylko znowu wkurzyłam, bo jak
zwykle, Louise musiała się znaleźć w centrum uwagi.
- Tato... To o mnie gadaliśmy... Koncert, na który chciałam pójść... -
przypomniałam o swoim istnieniu.
- Wy mnie po prostu... - syknął tata, praktycznie uderzając pięścią w
blat stolika.
- No co, ona ma tatuaż, a ja na koncert pójść nie mogę.? - prychnęłam
urażona, zakładając ręce na piersi.
- Dobra.! - tata niemalże trzasnął dłońmi o stół. - Louise, jak twierdzi,
jest dorosła. Skoro ma tatuaże, to jest dorosła... - sparodiował jej wyniosły
ton, ewidentnie nie wierząc w znaczenie wypowiedzianych właśnie słów. - Ty
chcesz iść na koncert... - zwrócił się do mnie, wcale nie milszym tonem. I nic
nie wskazywało na to, że... - Okej i możesz iść. - zgodził się.?!
Tak, zgodził się.!
Już miałam piszczeć z radości, kiedy...
- Jeśli siostra pójdzie z tobą. - tata dokończył poprzednią myśl doszczętnie zabijając moje nadzieje. Które
zostały dodatkowo zmaltretowane przez słowa siostrzyczki, po chwili rozlegające
się echem po kuchni...
- Zapomnij gówniaro, w życiu nie pójdę z tobą na ten pedalski koncert.
***
Eeeem, no i jestem z jedynką. Trochę mi się zeszło, ale te matury itd... Nie będę się tłumaczyć, bo i tak niczego to nie zmieni. W każdym bądź razie chciałam Wam podziękować za tak pozytywny odbiór prologu :). Naprawdę nie spodziewałam się tylu zwolenników już na samym początku. I jest to jakże miłe zaskoczenie :). Naprawdę ogromnie, ogromnie dziękuję za każdy komentarz, wejście i tych trzech obserwatorów :). Mam nadzieję, ze jedynką nikogo nie odstraszyłam :).
KOCHAM WAS.! ;*
KOCHAM WAS.! ;*
Tak! Zdecydowanie powinnam zostać jasnowidzem albo prorokiem ;) Od samego początku podejrzewałam, że tak się skończy ta rozmowa na temat koncertu ;)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział. Lekki i przyjemny - w sam raz na początek :)
Pozdrawiam :*
@natalia_gajo
http://if-this-is-love-then-love-is-not-easy.blogspot.com/
P.S. Uwielbiam zdanie "Kto wymyślił takie małe batoniki?"
no tak, zawsze powtarzałam, że wszelkie słodycze jakie produkują są za małe :). albo to ja jestem łakomczuchem... no mniejsza... :). prorok mówisz.? ;). gratuluję tej jasności umysłu i umiejętności przewidywania :). muszę przecież jakoś pogodzić siostrzyczki, a koncert to chyba dobry pomysł na zrzeszenie się, prawda.? :). poza tym... jakoś trzeba mi tu w akcję wciągnąć chłopaków :). więc idealna okazja :)
Usuńdziękuję za znalezienie chwili na komentarz i tak miłe słowa :).
pozdrawiam.! ;*
Świetny. ♥
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc myślałam, że ich tatuś się nie zgodzi, a wtedy Louise pomoże siostrze albo Darlene się wymknie z domu. Ale... iść na koncert swoich idoli z przyjaciółką i... siostrą?! Nigdy w życiu! Szczerze współczuję. ;]
Rozdział genialny, uwielbiam Twój styl pisarski. Jest taki przyjemny, leciutki. :)) Z ciekawości spytam - jak długo (tak mniej-więcej) piszesz jeden rozdział? :)
Pozdrawiam i czekam na następny. xx
~Zuza (wcz. ruda mycha)
no tak, Darlene ma pecha do tej rodziny. cóż poradzić, na to wpływu nie ma :). ale przestań, myślisz, że Louise, ta Louise, która ma mdłości na widok chłopaków pójdzie z siostrą na koncert.? już widzę, jak zawierają jakiś pakt o nieagrsji przeciwko ojcu... :). hm, ale się chyba rozgadałam... ;).
Usuńi dzięki za komentarz. to dla mnie naprawdę ważne, że komuś chce się poświęcić chwilę i coś napisać :). dziękuję i pozdrawiam.! ;*
ymmm xd
OdpowiedzUsuńNo Twoje rozdziały są zawsze świetne ;) Mimo, iż to dopiero pierwszy rozdział, to bardzo mi się podoba ;)
Tatusiek się zgodził... Było to do przewidzenia, ale czytając o jego oporności powoli zaczynałam w to wątpić, ale się udało... Udało... Jeżeli można to tak nazwać. Iść z siostrą na koncert? Najwidoczniej Darlene czeka jeszcze jedna rozmowa z taką różnicą, że trudniejsza. Bo na razie Louise za bardzo chętna nie jest xd Ale mam nadzieję, że się uda ;) Musi się udać, hehe :P
No więc jest świetnie ;) Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału, bo jestem ciekawa, co dalej ;)
Pozdrawiam :)
no pewnie, że musi się udać :). nie miałabym serca odmawiać Darlene spełnienia marzenia o koncercie :). a co z siostrą... jakoś się dogadają :). muszą, w końcu łączy ich jakaś więź. i wierze, że pomimo awantur uda im się ją zacieśnić :).
Usuńdziękuję za komentarz i pozdrawiam.! ;*
Haha xd rozbawiła mnie ostatnia scena strasznie:))
OdpowiedzUsuńŚwietnie jak zawsze:) Podoba mi się:))
" Kto wymyślił takie małe batoniki?"- no właśnie, jeszcze dobrze nie zaczniesz jeść,a już go nie ma..:((
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział:)
Pozdrawiam I.
no właśnie, takie batoniki powinny być niekończące się, prawda.? :). dziękuję ogromnie za komentarz i cieszę się, że mój zamysł na Zakochaną złośnicę Ci się spodobał. mam nadzieję, że w późniejszych rozdziałach Cię nie zawiodę :)
Usuńpozdrawiam i trzymam w piątek kciuki.! ;*