- Scott.? - pisnęłam na widok tej charakterystycznej twarzy, szczerzącej
się do mnie zza szyby drzwi od strony pasażera. Natychmiast posłałam mu urażone
spojrzenie, po czym odwróciłam głowę, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie
chcę z nim rozmawiać. Ten jednak nic nie robił sobie z moich mimicznych gróźb,
gdyż już po chwili szarpnął głośno za klamkę, po czym sprężyście wsiadł do
samochodu. Pochylił się ku mnie, próbując cmoknąć w policzek, ale stanowczo się
odsunęłam. Zdążyłam jednak wyczuć, że zupełnie trzeźwy to on nie był.
- Co ty tu do cholery robisz.? - syknęłam, widząc, że do opuszczania auta
wcale mu nie śpieszno. Co więcej, rozsiadł się w fotelu pasażera z uśmiechem na
ustach, patrząc na mnie tym swoim zielonym, rozmarzonym spojrzeniem.
- Próbuję cię zlokalizować. - wyjaśnił, tracąc powoli na radości. - Co
nie jest znowu takie łatwe... Czemu wyłączyłaś telefon.? - uśmiech już całkiem
znikł mu z twarzy, wyparty przez zmarszczone brwi i minę oczekującą wyjaśnień.
- Nie wyłączyłam. Padł mi. - mruknęłam wyniośle, patrząc na Sotta kątem
oka, choć groźnie. Wcale nie kryłam swojego gniewu po wcześniejszej kłótni, co
więcej, w ogóle nie odpowiadało mi, że ten pacan tu za mną przylazł. Zwłaszcza
wstawiony.
- I dlatego siedzisz na tym parkingu, gapisz się w niebo i słuchasz...? -
z miną dezaprobaty, niedbale machnął dłonią ku odtwarzaczowi. Popatrzył na
niego przez chwilę, marszcząc przy tym nos, po czym wrócił spojrzeniem na mnie.
- Słucham czego chcę, patrzę na co chcę i siedzę gdzie tylko mi się
podoba. - zaznaczyłam dosadnie, krzyżując ramiona na piersi. - Myślałam, że to
sobie wyjaśniliśmy w ostatniej rozmowie.
- W ostatniej rozmowie to raczej tylko się wkurzałaś. - spojrzał na mnie
z miną zranionego szczeniaka. A ja tylko przymrużyłam oczy, wzdychając głęboko
i opuszczając ramiona, czując jak gniew znów we mnie wzbiera. I byłam z tego
powodu całkowicie bezradna.
- Nie powinieneś być w Londynie.? - rzuciłam jedynie, niejako zaciekłym,
wyzywającym tonem. Jednocześnie bałam się spojrzeć na Scotta, gdyż to pewnie
nie skończyłoby się dobrze, zwłaszcza dla niego, więc utkwiłam swój morderczy
wzrok w dłoniach, przyglądając się bliżej swoim długim, pokrytym granatowym
lakierem paznokciom.
- Nie. Po co mi jakiś Londyn i Aerosmith, jak ciebie tam nie ma.? -
mruknął gniewnie, chociaż z troską. Co wcale mi się nie podobało, gdyż to
zaczęło ukruszać moją złość. - Louise, spójrz na mnie. - Scott sięgnął prawą
ręką do mojego podbródka, unosząc go delikatnym gestem. Zmusił mnie tym samym,
bym na niego spojrzała. I spojrzałam, dumnie podnosząc wzrok. Nie sądziłam
jednak, że chłopak w międzyczasie przybliżył się do mnie znacznie, więc teraz
nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. Tak bliskie, że czułam jego oddech
na twarzy. Miętowy. Pomieszany z cierpkim zapachem alkoholu...
- Pomogło ci to.? - wysyczałam, zaciskając szczękę, znowu czując
potęgujący się wewnątrz mnie gniew.
- Bardzo. - Scott chyba też go wyczuł, gdyż również przybrał bojową minę.
Która jednak już po chwili zaczęła łagodnieć... - Przepraszam. - mruknął tak
cicho, że gdyby nie ruch ust, w ogóle nie zorientowałabym się, że coś mówi. -
Nie wiem za co, ale przepraszam. - dodał, badając wzrokiem każdy element mojej
twarzy. I pomimo tego, że zdążył już opuścić rękę, ja jakoś nie miałam ochoty
się odsuwać. Więc nadal pozostałam centymetry od niego, mając centralnie przed
oczami jego twarz, wyrażającą coś na kształt skruchy. - Byłem wkurwiony,
chciałem pojechać, narąbać się i jakoś to wszystko odreagować, ale... co to za
zabawa bez ciebie. - tłumaczył się, co wcale jakoś mnie nie udobruchało. Co
więcej, odsunęłam się od niego z zaciętą miną, z impetem opadając plecami na
siedzenie.
- Nie wiem, nie obchodzi mnie to, jak dla mnie możesz sobie i do Timbuktu
pojechać. - ponownie założyłam ramiona na piersi, odkręcając głowę w jego
stronę, by posłać mu moje kolejne niezadowolone spojrzenie.
- Do...? - zmarszczył brwi, najwyraźniej nie rozumiejąc całego mojego
wywodu.
- Timbuktu, baranie. - westchnęłam głęboko, zastanawiając się co mnie
jeszcze trzyma przy tym... człowieku. - Mógłbyś uważać trochę na geografii.
- Tak, wiem. - kiwnął posłusznie głową, przybierając poważną minę. -
Jestem idiotą, kretynem, palantem i kompletnym nieukiem, ale mam ciebie. -
uśmiechnął się nagle zadziornie, opierając prawą dłoń na siedzeniu, tuż obok
swojego uda, tym samym łapiąc równowagę, by zgrabnie pochylić się ku mnie. -
Inteligentną, piękną, seksowną... - wymieniał, zbliżając się z ustami do mojej
szyi. I raz z prawej, raz z lewej delikatnie muskał moją skórę swoimi ciepłymi
wargami. Nie powiem, było to przyjemne, ale nadal byłam na tyle wkurzona, by
westchnąć głęboko i zmrużyć oczy.
- Na angielskim też się nie znasz. - odepchnęłam go całkiem
niedelikatnie, na co tylko zareagował przewróceniem oczu, w momencie gdy z
trochę zbyt donośnie trzasnął lewym barkiem o drzwi.
- Za to znam się na muzyce. - oznajmił co najmniej wyniośle, rzucając
dezaprobujące spojrzenie na odtwarzacz, z którego nadal dobiegały nas dźwięki
kolejnej piosenki tego zespoliku Darlene. - Co cię napadło, żeby tego słuchać.?
- niedbale machnął dłonią ku niemu, marszcząc brwi w geście głębokiego
niezadowolenia.
- Nie mam nic innego. - wzruszyłam ramionami, czując się jakby oskarżona.
Więc postanowiłam ignorować sprawę.
- To już lepszy ten Henry.? - pisnął, nadal bezmyślnie przypierając moją
wyniosłość muzyczną do muru.
- Harry. - poprawiłam go automatycznie.
- Ale... - zerknął na mnie zdezorientowany, mrużąc przy tym oczy. - Sama
powtarzasz...
- Bo chcę w to uwierzyć, żeby wkurzyć siostrę. - przerwałam mu ostro. -
Specjalnie mylę ich imiona, geniuszu.
- Jesteś jeszcze bardziej wredna, niż mi się wydawało. - Scott w jednej
chwili wyzbył się wszelkich wątpliwości, rozświetlając twarz kolejnym
zadziornym uśmieszkiem. - Ale to szalenie seksowne, wiesz.? - ponownie nachylił
się ku mnie, chociaż pod o wiele mniejszym kątem. Posyłając mi niemalże
zuchwałe spojrzenie spod tych swoich ciemnych rzęs, czekając na moją reakcję.
- Wiem. Często to słyszę. - prychnęłam, nie zamierzając w żaden sposób
ulec jego urokowi osobistemu. Poza tym, nie chciałam robić czegoś, co on z góry
założył. Myślałam, że w jakiś sposób go to zdenerwuje, ale Scott tylko parsknął
śmiechem, z powrotem opadając plecami na oparcie siedzenia.
- Żartujesz... - stwierdził, sięgając lewą dłonią do kieszeni spodni,
skąd wydobył niewielką, biało-zieloną paczuszkę. - Czyli między nami jest już
okej.? - wyciągając z paczki papierosa, jednym zgrabnym ruchem umieścił go w
ustach, po czym zerknął na mnie kątem oka, odchylając się ku mnie, by zgrabnie
wyciągnąć jeszcze zapalniczkę z tylnej kieszeni.
- Nie wiem. - mruknęłam oschle, czując się co najmniej pominięta. Dobrze
wiedział, że od czasu do czasu zdarza mi się zapalić, ale oczywiście nie
przyszło mu do głowy, żeby mnie poczęstować. Nawet jeśli doskonale wiedział, że
nie toleruje tego dymu w moim samochodzie. - Jeszcze się zastanawiam. -
rzuciłam wyniośle, z dezaprobatą obserwując jak Scott odpala papierosa.
- Oj przestań, Lou. - zaciągnął się dymem, swobodnie wypuszczając szarą
smugę przed siebie. - Nie możesz się na mnie długo gniewać. - uśmiechnął się,
pomiędzy kolejnym zaciągnięciem.
- Mogę, jak mi będziesz kopcić w samochodzie. - zaznaczyłam surowo,
wzrokiem nakazując mu, by natychmiast przestał, inaczej będzie sprzątał mi
auto. Już dawno wyjaśniłam mu tą jedną, jedyną ważną regułę dotyczącą mojego
skarbu. Mówię oczywiście o samochodzie...
- Przepraszam. - mruknął, sięgając dłonią do odpowiedniego miejsca na
drzwiach, które za pomocą niewielkiej siły, uchylało okno. - Już. Nie palę. -
zgrabnym ruchem wyrzucił papierosa na parking, zamykając na powrót okno. -
Przecież uwielbiam twój samochód. - z tymi słowami odwrócił się do mnie,
posyłając w moją stronę kolejny uśmieszek.
- Co.? - mimowolnie uniosłam lewą brew. Nie wyglądał na tak schlanego,
żeby wyznawać miłość mojemu samochodowi...
- No tak. Uwielbiam przebywać w nim z tobą. - pogłębił uśmiech, patrząc
na mnie znacząco.
- O czym ty pieprzysz.? - delikatnie pokręciłam głową, mrużąc przy tym
oczy. Bo w tym momencie kompletnie go nie rozumiałam.
- No sama zobacz... - z tryumfalnym uśmiechem sięgnął prawą dłonią pod
moje siedzenie. Które już sekundę później uplasowało się w niemalże poziomej
pozycji, oczywiście pociągając mnie za sobą. Byłam zaskoczona, a jakże, ale
jednocześnie nie mogłam się nie roześmiać. I to w głos, przez co przytknęłam
dłonie do twarzy, by ten kompromitujący dźwięk, za którym mój facet zbytnio nie
przepadał, nie rozszedł się zbyt daleko. Ale niestety, już po chwili ciepłe
dłonie Scotta oplotły moje nadgarstki, odsuwając dłonie od twarzy. I nie minęła
nawet sekunda, kiedy jego usta opadły na moje.
- Śmierdzisz fajkami. - zaznaczyłam, odsuwając go od siebie na
odpowiednią odległość. Co nie zmieniało faktu, że nadal był jakieś centymetry
przed moją twarzą, z zuchwałym uśmieszkiem czekając, aż mi się nastawienie
zmieni. Chociaż co by tu ukrywać... niewiele brakowało.
- Jakby ci to przeszkadzało... - jakby na potwierdzenie moich myśli, nic
sobie nie robiąc z poprzedniego gniewu, Scott już po chwili pochylił się do
kolejnego pocałunku. Tym razem bardziej zmysłowego...
I miał rację, nic mi już nie przeszkadzało. Nawet, jeśli z odtwarzacza
nadal leciał zespolik Darlene...
"So we play, play, play all the same old games,
And we wait, wait, wait for the end to change..."
***
Ehhh, to zdecydowanie zbyt krótko trwało... O wiele za krótko... Czułam
ogromny niedosyt Harry'ego, chociaż cały koncert nie odrywałam od niego wzroku.
Patrzyłam jak urzeczona, chcąc wyryć sobie jego żywy obraz w pamięci. Każdy
szczegół, każdy ruch, każdy uśmiech, każdą minę... Dosłownie wszystko, co było
ważne. Nie pomijając oczywiście jego głosu. Tego chrapliwego, niskiego głosu,
od którego miękły mi kolana.
Taaak, cudownie śpiewał. Idealnie wykorzystywał swój talent, wyśpiewując
niektóre partie w inny niż dotychczas sposób, walcząc z długimi wokalizami, czy
typową, ograną już melodią. Ale nawet ona, w połączeniu z jego charyzmą, dawała
połączenie, które mąciło moje rozumowanie. Zwłaszcza, że obserwując każdy jego
ruch, zauważyłam, że ani nie raz, ani nie dwa, ani nawet nie trzy, a dokładnie
dziewięć razy na mnie spojrzał, sześć razy się uśmiechnął, trzy razy mi
pomachał i raz... ehhh, nawet nie chce mi to przejść przez myśl. Chociaż na
samo wspomnienie nie mogłam się nie uśmiechnąć. Szeroko, z pewnością jak jakiś
naćpany kretyn, ale dokładnie tak się czułam. Uzależniona od Harry'ego, po
potężnej dawce jego osoby. Mimo wszystko to i tak było o wiele za mało...
A tu już koniec koncertu, chłopaki zeszli ze sceny, a rozkrzyczany tłum
zaczął kierować się do wyjścia. Chociaż nasza trójka oczywiście nie ruszyła się
spod sceny. Ja - gdyż nie miałam siły ruszać się gdziekolwiek, Juls, gdyż
zaryczana próbowała znaleźć chusteczki i Suz, która wyglądała na dziwnie
zieloną...
- Suz, dobrze się czujesz.? - zapytałam z troską, przysuwając się do przyjaciółki,
która kurczowo zaczęła trzymać się barierki. I nie zdecydowanie nie
prezentowała się zbyt dobrze.
- Nie. - potwierdzając moja przypuszczenia, pokręciła delikatnie głową. -
Zaraz chyba... - i nim skończyła zdanie, osunęła się na nogach, prosto w
ramiona Juliet, stojącej tuż za nią. Która i nieźle się przestraszyła, i
starała utrzymać siebie oraz Suz na nogach. A ja przestraszona, natychmiast
doskoczyłam do nich, nie bardzo wiedząc co dalej. I tylko patrzyłam, z bijącym
sercem na Juliet, która była równie zdezorientowana co i ja.
- O matko, Suz... - Juls pisnęła z
paniką w głosie, starając się delikatnie i powoli położyć blondynkę na ziemi. A
gdy jej się to udało, uklękła obok niej. - Suz, słyszysz mnie.? - subtelnie
poklepała ją po policzku. Lecz ta ani drgnęła. Zero reakcji. Nic.
- I co teraz.? - spytałam, klękając obok Suz, po drugiej jej stronie. I
popatrzyłam na Juls z nieukrywaną paniką. Blondynka jednak tylko wzruszyła
ramionami, na znak, że i ona nie wie co począć.
No bo co miałyśmy zrobić.?
Jedyny pomysł, jaki zrodził się w mojej głowie to: ZJEDZ COŚ. Co w
zasadzie było kompletnie odrealnione, przecież i nie miałam co, i nie mogłam
zostawić ich samych... No ale z naturą walczyć nie mogłam, pojawił się stres,
pojawił się i głód. A w głowie, zamiast widoku omdlałej przyjaciółki, miotały
mi się różne potrawy, od pizzy, na czekoladzie kończąc.
- Zemdlała.? - niski głos nad nami, przywrócił mnie do rzeczywistości.
Spojrzałam w górę i ujrzałam wysokiego, barczystego faceta w czarnym
podkoszulku i z kaszkietem, na którym widniał jaskrawo-żółty napis OCHRONA.
Gość miał tak surową minę, że automatycznie pokiwałam głową. I przełknęłam
głośno ślinę, bojąc się zrobić cokolwiek więcej. Bo ten facet patrzył na nas,
jak na ostatnie zbrodniarki. Jakbyśmy co najmniej uszkodziły Suz, żeby spotkać
się z chłopakami. No ale bez przesady, nawet nas nie byłoby na to stać.
Facet jednak niewiele sobie robił z naszych przestraszonych min.
Utrzymując swoją gniewną mimikę, sięgnął po krótkofalówkę, ostro stwierdził, że
potrzebuje kogoś z medycznego do sektoru pierwszego, po czym wsuwając
urządzenie z powrotem do kieszeni, znów popatrzył na nas uważnie.
Spokojnie odwróciłam głowę, posyłając Juls dyskretne, pytające
spojrzenie, a ona równie dyskretnie wzruszyła ramionami. A mi cały czas było
niewygodnie ze spojrzeniem tego osiłka, wbitym w sam czubek mojej głowy. Jakby
tylko czekał, aż zerwiemy się na poszukiwania chłopaków... Ale ja nie
wiedziałam nawet jak się poruszyć.!
Całe szczęście już po chwili przyszedł ten "ktoś z medycznego",
ratując nas od czujnego wzroku ochroniarza. Potwierdził bowiem, że Suz sama z
siebie, bez niczyjej pomocy tak po prostu straciła przytomność i nie było to w
żaden sposób zagranie z naszej strony. Co ochroniarz przyjął z grymasem niezadowolenia.
Widziałam w jego oczach, że gdyby tylko mógł, zamknąłby nas w jakichś lochach.
Naprawdę nieprzyjemny facet...
***
- Scott... - upomniałam chłopaka, kiedy jego ciepła dłoń powędrowała pod
mój czarny T-shirt, łaskocząc moją skórę na brzuchu. Jednak chłopak nic sobie z
tego nie robił, nadal praktycznie na mnie leżąc i obdarzając moją szyję
kolejnymi pocałunkami. Co więcej, jego ręką sunęła coraz to bardziej w górę,
podwijając zarazem moją koszulkę. - Przestań. - syknęłam, zdecydowanym rychem
łapiąc za jego nadgarstek. I strąciłam z brzucha jego dłoń. Scott tylko
westchnął głęboko, zrezygnowanym ruchem opierając głowę na moim obojczyku.
Najwyraźniej mu się to nie spodobało... I nawet poniósł głowę, otwierając usta,
by coś powiedzieć, ale uciszyłam jednym ruchem ręki. Coś mnie bowiem
uderzyło...
- Co.? - Scott zmarszczył czoło, patrząc na moją skupioną minę bardzo
uważnie.
- Słyszysz coś.? - spytałam mrukliwie, wsłuchując się w odgłosy
otoczenia. Miasto nocą. Nic więcej.
- Nie. - chłopak pokręcił głową, jakby znudzony nowym tematem.
- No właśnie. - westchnęłam, spychając ciało Scotta ze swojego.
Zareagował niemiłym pomrukiem, który zignorowałam zajęta podnoszeniem siedzenia
do odpowiedniej pozycji.
- Co no właśnie.? - Scott oparł się o oparcie swojego siedzenia,
ewidentnie niezadowolony, co wyrażał gniewnym tonem i srogą miną.
- Cisza no właśnie. - prychnęłam, irytując się nagle jego
nieumiejętnością zrozumienia moich słów. - Jest za cicho.
- Czyli po koncercie. - chłopak westchnął niecierpliwie, jakby z nudów
wyglądając przez przednią szybę. - To źle.?
- Źle.? Tragicznie.! - pisnęłam, jakimś nadnaturalnie wysokim głosem,
prostując się na siedzeniu niczym jakiś kołek. - Nie ma Darlene.! - machnęłam
gwałtownie ręką, próbując uzmysłowić mu powagę sytuacji. Ale on nic nie
rozumiał...
- I co.? - spojrzał na mnie mętnym wzrokiem, nadal jakby znudzony.
- I to kretynie, że miałam się nią opiekować.! - automatycznie zacisnęłam
dłonie w pięści, tym samym wbijając sobie paznokcie w skórę. - A ona
przepadła.! - podniosłam głos jeszcze bardziej, zbliżając się już do krzyku. A
Scott nadal siedział jak siedział.
- Boże... - westchnął jedynie, przewracając oczami.
- Nie Boże, tylko wysiadka z auta. - zirytowałam się natychmiast,
pomagając mu zdecydować się na wysiadkę, zdecydowanym uderzeniem w jego ramię.
- Muszę jej poszukać. - widząc, że chłopak raczej nie wyraża chęci na
opuszczenie samochodu, zostawiłam go w spokoju i szybko wysiadłam z auta,
trzaskając przy tym drzwiami. Scott jednak postanowił pójść w moje ślady, gdyż już
po chwili stał po drugiej stronie samochodu, opierając się rękami o jego
granatowy dach.
- Nie lepiej zadzwonić.? - spojrzał na mnie z co najmniej cierpiętniczą
miną. Jakby szedł na ścięcie.
- Jak, idioto.? - rzuciłam zajadle, zaciskając szczękę ze zdenerwowania.
- Bateria mi padła.
- Z mojego. - zaproponował, chociaż większej chęci pomocy nie wykazał.
Stał jak stał, ogarniając bezwiednie wzrokiem parking ogarnięty półmrokiem, nie
racząc przy tym spojrzeć na mnie.
- Masz numer.? - prychnęłam w jego stronę, hamując w sobie te wszystkie
mordercze żądze, jakie mnie nagle ogarnęły.
- Nie. - odpowiedział krótko, w końcu posyłając mi jedno znudzone
spojrzenie.
- To się schowaj z takimi pomysłami. - syknęłam ostro, odwracając się i
idąc szybko przed siebie. Bez celu, ale wiedziałam, że jak już znajdę Darlene,
powyrywam jej wszystkie kudły. - I rusz dupę. - zawołałam jeszcze za Scottem,
nawet się przy tym nie odwracając. Ale poskutkowało, już po chwili i kilku jego
niekulturalnych wyrażeniach, zrównał ze mną krok.
- Twoja siostra zaczyna mnie chyba denerwować... - westchnął, człapiąc
niechętnie obok mnie.
***
Całe szczęście ochroniarz już sobie poszedł, pozostawiając nas pod opieką
tego lekarza, który odpowiednio zajął się Suz. Najwyraźniej nie raz już
przerabiał takie akcje, gdyż już po kilku minutach blondynka odzyskała
przytomność, oraz wszelkie inne funkcje życiowe, chociaż z równowagą nadal
miała problem. Więc według zaleceń miłego pana doktora, leżała nieruchomo na
kozetce w jakimś białym pokoju, do którego nas zabrał (ku niezadowoleniu
ochroniarza), wgapiając się w sufit rozmarzonym spojrzeniem. A ja z Juls,
nudząc się, siedziałyśmy oparte o ścianę, nie mając siły na jakiekolwiek
rozmowy. A może nawet i odwagi, gdyż nadal czułyśmy na plecach wredny wzrok któregoś
z ochroniarzy, chociaż nikogo oprócz nas w pokoju nie było.
No bez przesady, przecież...
- O MÓJ BOŻE. - piskliwy szept Juls, szeleszczący niemalże tuż przy moim
uchu, wyrwał mnie z toku myślenia. Automatycznie odwróciłam głowę w jej
kierunku, spotykając się nagle z jej zszokowaną miną i wybałuszonymi oczami.
- Co.? - zmarszczyłam czoło, próbując zrozumieć co jej się stało. Ale
nijak nie potrafiłam.
- Tam... Tam... Tam... - mówiła jednym, piskliwym tonem, wskazując jakieś
drzwi po lewej. Podążyłam tak wzrokiem, ale... no nic. Uchylone drzwi, kawałek
korytarza i zupełnie znikąd pół sylwetki mojej przyjaciółki, która, nawet nie
zarejestrowałam kiedy, przykleiła się do drzwi, wyglądając na korytarz. -
Widziałaś.?! - szepnęła konspiracyjnie, odwracając się do mnie.
- Co miałam widzieć.? - patrzyłam na nią jak na idiotkę, kompletnie nie
rozumiejąc jej nagłego ożywienia.
- PATRZ.! - rzuciła, wykręcając się z powrotem przodem do korytarza,
uchylając bardziej drzwi, bym miała lepszy widok. I zobaczyłam. Tą samą
sylwetkę, którą...
- To... To... O Boże... - dukałam wyrazy, zrywając się nagle z podłogi i
z impetem wczepiając się w plecy przyjaciółki. Wychyliłam się stanowczo zza
ściany, by upewnić się, czy aby wzrok mnie nie mylił. Ale...
O MÓJ BOŻE, HARRY STYLES.!
Szedł powoli przed siebie, wpatrzony w telefon. Ubrany już inaczej, niż
na scenie przed chwilą, ale równie uroczo. I był jeszcze na tyle blisko, że...
O MÓJ BOŻE.!
- Nie Boże. - prychnęła Juliet, wczuwając się w moje własne myśli. I
orientując się, że zza zakrętu wyłania się jakiś ochroniarz, szybko cofnęła
się, a zarazem i mnie, do wnętrza pomieszczenia. - To był Harry. - oznajmiła
szeptem, przymykając drzwi w sposób, jaki zostawił doktorek, gdy wyszedł na
chwilę odebrać pilny telefon.
- WIEM, KRETYNKO.! - rzuciłam głośno, biorąc pod uwagę to, że byłyśmy w
pokoju same. - Chodźmy za nim. - jęknęłam, posyłając przyjaciółce błagalne
spojrzenie. I prawie złożyłam ręce w odpowiednim geście, garbiąc się przy tym z
niewiadomego powodu.
- A Suz.? - spytała Juls z poważną miną, chociaż w owym momencie nie
miałam pojęcia o czym ona w ogóle do mnie rozmawia. GDY TAM BYŁ HARRY.
- Jaka Suz.? - wyprostowałam się natychmiast, unosząc lewą brew do góry.
- TA Suz... - głos z lewej, wyrażający głęboką pretensję przypomniał mi o
istnieniu drugiej przyjaciółki.
- Dziewczyny... Błagam was... - patrzyłam to na jedną to na drugą, prawą
ręką machając w kierunku drzwi. - TAM JEST HARRY...
- Chcesz ją tak zostawić.?
- Taka z ciebie przyjaciółka.? - jak zwykle, zaczęły mówić jedna przez
drugą, chociaż obie zachowały poważną minę. I chociaż niewiele zrozumiałam z
ich gadania, musiałam przecież coś zrobić.!
- Rusz ten swój omdlany tyłek, już ci przecież lepiej... - pisnęłam
ostro, czując narastającą irytację z niewykorzystanej szansy na spotkanie
Harry'ego. Aż mnie nosiło.! Praktycznie podskakiwałam w miejscu jak piłeczka i
nie potrafiłam tego kontrolować.
- Mam leżeć jeszcze przez 5 minut. - Suz nadal leżała nieruchomo i sądząc
po jej tonie, wcale nie miała zamiaru tego zmieniać.
- Za pięć minut on stąd odjedzie... - rzuciłam błagalnie, trzęsącym się
od emocji głosem, nadal przeskakując spojrzeniem z jednej na drugą. Juls nie
wyrażała jakiegoś wielkiego przekonania, natomiast Suzanne...
- Zaraz. - podniosła się do pozycji siedzącej, praktycznie jednym ruchem.
- Tam jest Harry. - analizowała głośno moją wypowiedź, patrząc przed siebie. A
ja hamowałam wszystkie ochoty, by ją pospieszać... - To znaczy, że... Niall.? -
odkręciła w końcu głowę w naszym kierunku, wyrażając w swojej minie głęboki
szok.
- TAK.! - pisnęłam głośno i entuzjastycznie, oddychając z ulgą, że
wreszcie załapała.
- Lecimy.! - Suz natychmiast zerwała się z kozetki i biegiem ruszyła do
drzwi. Po drodze złapała nas obie za nadgarstki i pociągnęła za sobą na
korytarz, gdzie minęłyśmy pana doktorka.
- Ale... - próbował zaprotestować naszemu nagłemu zrywowi, ale nie
zdążył... Zanim powiedział cokolwiek, byłyśmy już dobre kilka metrów od niego,
skierowane tam, gdzie podążał Harry. To jednak nie było na dobre maniery Suz,
gdyż po chwili odwróciła głowę, ryzykując zetknięcie z jakąś przeszkodą i miło
uśmiechnęła się do zdziwionego doktorka.
- Już mi lepiej, dziękuję.! - rzuciła, wracając po chwili do swojego
zamierzonego celu. Odnalezienie Harry'ego Stylesa.
***
- Ja ją kurwa zabiję... - syknęłam, powracając do samochodu, o który
oparłam się z całą wściekłością, która gotowała się we mnie przez moją własną
siostrunię. - Niech tu tylko wróci... - zagroziłam ostro, chociaż wiedziałam,
że w niczym mi to nie pomoże. A przecież byłam wszędzie, pytałam każdego
pieprzonego ochroniarza i inne napotkane osoby, w tym nawet i jakąś dwulatkę z
mamuśką, ale nic. Jak kamień w wodę.
Zaczęłam już nawet zastanawiać się, czy aby nie zrealizowała jakiegoś
idiotycznego planu o wyruszenie w trasę z tymi kretynami i przypadkiem z tego
powodu nie zamknęła się w bagażniku ich busa, samochodu, czy czymkolwiek innym
oni tu przyjechali. W sumie byłaby to dla mnie idealna wersja, gdyż nie
musiałabym się dłużej z nią użerać. Ale biorąc pod uwagę reakcję ojca... Bez
Darlene nie miałam co wracać do domu.
Tylko co ja do cholery miałam zrobić, skoro nigdzie jej nie było.?! I
wcale nie pomagał mi fakt, że co pięć minut podchodził do nas kolejny
ochroniarz z pretensją, ze już dawno powinniśmy opuścić ten teren. Tak, gadać
to im było łatwo, ale żaden nie zaproponował, że pomoże mi znaleźć siostrę.
Jedyną ich reakcją był "proszę się pospieszyć". Jakby to cholera było
takie proste.!
- Uduszę, utłukę, porąbię... - syknęłam w przestrzeń kolejnymi groźbami,
gdy Scott odprawił następnego ochroniarza czepiającego się o naszą obecność. No
jakbym, cholera jasna, czaiła się tu na tych pięciu, z zamysłem wielokrotnego
zgwałcenia każdego z nich.! Czy nie było widać, że ich to akurat miałam
centralnie gdzieś.?! - Niech ja ją tylko znajdę...
- No to proszę bardzo, już wraca. - głos Scotta, stojącego tuż obok mnie,
był jak zbawienie. Automatycznie spojrzałam w stronę, którą wskazał skinięciem
głowy i... Tak. Darlene. Biegnąca ku mnie w towarzystwie swoich przyjaciółeczek
z jakimś przejęciem wymalowanym na twarzy. Ale w tym momencie nic mnie to nie
obchodziło.
- Czy ciebie już do końca pogrzało.?! - zawrzałam, podchodząc do niej
kilkoma gwałtownymi krokami. A gdy i ona się zatrzymała, stanęłam centralnie
przed nią, posyłając jej z góry mordercze spojrzenie. - Koncert skończył się
półtorej godziny temu... Gdzie ty się do cholery szlajasz.?! - zacisnęłam
dłonie w pięści, z całej siły powstrzymując się, by jej nie strzelić. W miejscu
publicznym jeszcze by mnie zamknęli za maltretowanie nieletnich, a to akurat
było ostatnie, czego do szczęścia potrzebowałam.
- Suzanne zemdlała, trzeba jej było pomocy medycznej. Ale to nieważne...
- odparła Darlene, jak gdyby nigdy nic. Poza urywanym oddechem, będącym
wynikiem biegu, nie było po niej znać żadnej odmienności od przyjętej normy. Co
więcej, zlewała całą moją irytację, patrząc na mnie z nieukrywaną prośbą w
oczach. - Lou, posłuchaj...
***
- Nic mnie to nie obchodzi. - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Lou
natychmiast mi przerwała tym swoim gniewnym tonem. Ale było mi już naprawdę
wszystko jedno...
- Tam są jeszcze chłopaki. Rozumiesz.?! CAŁE ONE DIRECTION. Całe.
Wszystkich pięciu. W tym budynku. - wyjaśniłam, rozemocjonowana, chcąc, by
siostra mnie zrozumiała. Ale nie zrozumiała...
- No i co mnie to.? - złapała mnie za ramię, niemalże ciągnąć w stronę
samochodu. - Jedziemy do domu.
- Nie, Lou... - zatrzymałam się, używając całej swojej siły. Ale udało mi
się i siostrę zastopować. Co niekoniecznie jej się spodobało, sądząc po
wściekłej minie i zaciśniętej szczęce. Ale nie było ryzyka, nie było
wygranej... - Nigdzie nie jadę. - oznajmiłam spokojnie, czekając na jakiś
wybuch. Ale doczekałam się tylko zdziwionego spojrzenia i nic nie rozumiejącej
miny. - Nie rozumiesz.? TAM jest Harry. - wyjaśniałam spokojnie. - Właśnie tam.
A ja jestem tu.
- A zaraz będziesz w domu. - Lou uśmiechnęła się zgryźliwie, ponownie
łapiąc mnie za ramię. Które natychmiast wyrwałam, cofając się kilka kroków.
- Nigdzie nie jadę. - oznajmiłam stanowczo, gotowa do wymiany zdań.
- Nie denerwuj mnie. - siostra syknęła ostrzegawczo, co oznaczało, że
zaraz puści ten swój jad. Ale nawet on nie mógł mnie odciągnąć od zamierzonego
celu.
- Nie ruszę się stąd, dopóki nie spotkam się z Harrym i dopóki z nim nie
porozmawiam.
- Darlene, nie przeciągaj struny. - Lou wymierzyła we mnie oskarżycielsko
swój wskazujący palec. - Wracamy do domu.
- Nie. - pokręciłam stanowczo głową.
- Darlene...
- Nie.
- Darlene.! - wrzasnęła, ze złości tupiąc nogą o beton.
- Nie.! - odpowiedziałam podobną głośnością i podobną stanowczością. I
podziałało. Lou wzniosła oczy ku niebu, a gdy opuszczała głowę, ścisnęła nasadę
nosa.
- Dobra.! - syknęła przez zaciśnięte zęby, opuszczając dłoń i patrząc na
mnie gniewnie. - Idź do nich. Ale za pięć minut, z zegarkiem w ręku, masz być z
powrotem. - cedziła każde słowo. Miałam wrażenie, że jeszcze jedno, a
centralnie bym dostała. Całe szczęście uniknęłam tego, chociaż nie do końca
rozwiązywało to mój problem... No sorry, jakbym miała możliwość wejścia tam,
nie wracałabym do Lou, narażając się na uduszenie z jej strony...
- Próbowałam, nie chcą mnie wpuścić. Musisz mi pomóc. - wyjaśniłam sedno
problemu, ponownie przybierając błagalną minkę. - Ty umiesz być przekonująca...
- dodałam przymilnie, chcąc ją jakoś udobruchać. I podziałało, mordercza mina
Lou zaczęła łagodnieć.
- UGH.! Czemu nie mogłam mieć chociaż brata.! - nie na tyle jednak, by
stracić swój buntowniczy ton. Ale zignorowałam go, gdyż... ZGODZIŁA SIĘ MI
POMÓC.!
- Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki, dzięki.! - pisnęłam entuzjastycznie,
doskakując do siostry i obejmując ją z wdzięcznością.
- Uspokój się, gówniaro. - odsunęła mnie gwałtownie, cofając się o kilka
kroków. Po czym rzuciła zirytowane spojrzenie Scottowi, którego najwyraźniej
cała sytuacja bardzo rozbawiła. - A ty się nie śmiej, idziesz ze mną. - syknęła
ostro w jego kierunku, przez co uspokoił się w jednej sekundzie. A już w
drugiej, łącznie z całą resztą, podążał do miejsca, gdzie ostatnio
zlokalizowałyśmy Harry'ego, a gdzie wredny ochroniarz nie chciał nas wpuścić.
***
Darlene i jej pieprzone szantaże. Wiedziałam, że jeśli chodzi o tych
pięciu kretynów, ta gówniara nie odpuści. Co by się nie działo, zrealizuje swój
plan, nawet i bez mojej pomocy. Wiedziałam, bo przecież byłyśmy rodziną,
miałyśmy te same uparte geny. Tylko, że ja byłam ta bardziej wygadana i nie
chcąc wszystkiego przedłużać, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Dlatego
szłam za siostrunią do tego jej spełnienia marzeń, czując narastający wewnątrz
gniew. I nawet zaciskanie pięści już nie pomagało. Ale im wcześniej się to
zacznie, tym wcześniej się to skończy... Miejmy więc to już za sobą.
Westchnęłam głęboko, gdy Darlene przyprowadziła mnie do jakiegoś wejścia,
przed którym stał barczysty facet, ubrany na czarno, o nieprzyjemnym wyrazie
twarzy. Cóż, łatwo przez to nie będzie, ale w tym momencie było mi już wszystko
jedno. Dlatego też wyszłam z szeregów tego całego zebrania, które ze mną
przyszło, przygotowując się do konfrontacji.
- Ty. Słuchaj. - stanęłam metr przed ochroniarzem, patrząc mu centralnie
w oczy. Co było dosyć proste, gdyż gość był równy wzrostem ze mną. I równie
nieprzyjaźnie nastawiony do otoczenia... - Jestem zła, zmęczona, w trakcie
okresu, moja siostra mnie wkurza i nie zamierza się stąd ruszyć, dopóki nie
dostanie jakiegoś popierdzielonego autografu. Przyprowadzisz mi tu zaraz tych
pięciu gogusiów, albo wybuchnę na miejscu. - cedziłam słowa, starając się mówić
jak najbardziej zrozumiale. Ale chyba nie pomogło...
- Co proszę.? - facet zmarszczył brwi, przypatrując się mi z nutą
politowania w swoich zimnych, szklistobłękitnych oczach. Które wydały mi się
równie nieprzyjazne, co i cały on. Ale nie zbiło mnie to z tropu...
- Matko kochana. - westchnęłam zirytowana, wznosząc oczy ku niebu. - Nie
dość, że lalusie, to jeszcze zatrudnili jakiegoś przygłupa. - warknęłam mu
niemalże w twarz, co przyjął z niemalże pokerową miną.
- Pomijając twoją ostatnią uwagę, muszę przyznać, że to jeden z
najlepszych monologów, jaki usłyszałem od fanki. - uśmiechnął się zgryźliwie,
krzyżując szerokie ramiona na piersi. - A teraz spadaj. - kiwnął głową na
przestrzeń za mną. Co mnie tylko jeszcze bardziej rozzłościło...
- Słuchaj, ty wyrośnięty... - zaczęłam ostro, przybliżając się do faceta,
w każdej chwili gotowa mu przywalić. Niestety, jakiś ruch za otwartymi drzwiami
tuż za jego plecami, skutecznie odwrócił moją uwagę. Zwłaszcza, że siostrunia i
jej przyjaciółeczki przyjęły go z jakimś dziwnym zapowietrzeniem.
- Czy możemy już w końcu wyruszyć.? - jakiś dziwnie polokowany osobnik
wpatrzony z uwagą w ekran swojego telefonu, znalazł się nagle za plecami
ochroniarza. Tak samo jak i nieco niższy od niego blondyn, z miną co najmniej
cierpiętniczą
- No właśnie, trochę jestem już...
- O MÓJ BOŻE.! - dalsze słowa blondyna przysłonił donośny pisk mojej
siostry. W jednej sekundzie wszyscy: Polokowany, Blondyn, ochroniarz, Scott (z
szokiem), ja (niemalże z przerażeniem), odwróciliśmy głowy w jej stronę. I
mogliśmy być świadkami jak Darlene, tracąc wszystkie kolory, bezwiednie osuwa
się na ziemię...
Zamarłam. Zwyczajnie nie wiedziałam co się dzieje. Udaje.? Nie udaje.?
Nie miałam pojęcia jak zareagować. Co ja gadam, ZAPOMNIAŁAM NAWET JAK SIĘ
ODDYCHA.! Patrzyłam jedynie na siostrę, leżącą nieruchomo na betonie,
oświetloną jakimś groteskowo pomarańczowym światłem z latarni.
- O ja pieprzę. - głos Scotta odbił się echem po opustoszałym parkingu,
wyrywając mnie tym samym z odrętwienia. W sekundę doskoczyłam do siostry.
Odgarniając włosy za uszy, nachyliłam się nad nią, sprawdzając jakieś funkcje życiowe.
I z narastającą paniką musiałam przyznać, że absolutnie żadnych się nie
dopatrzyłam...
Ignorując przyspieszone bicie przerażonego serca, przejechałam wzrokiem
po zebranych, oczekując od nich jakiejś pomocy. Ahaaaa...
Blondyny stały zszokowane nad Darlene, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch.
Scott, z tym swoim mętnym spojrzeniem starał się ogarnąć co się dzieje,
ale sądząc po zmarszczonym czole, niewiele rozumiał.
Ochroniarz sam nie wiedział jak reagować, czy ma ewentualnie bronić
tamtych, czy pomóc mi. Blondyn z troską patrzył na moją siostrę, niepewnie
pocierając kark, najwyraźniej nie wiedząc czy może się poruszyć.
Natomiast Polokowany zamarł, z telefonem przed sobą, z szokowaną miną
wypisaną na głupkowatej twarzy, nawet z brakiem jakiegokolwiek oddechu.
Reakcja tej ostatniej dwójki wkurzyła mnie najbardziej. Sam ich widok był
irytujący, a teraz jeszcze to... Pomimo zaistniałej sytuacji nie mogłam
powstrzymać się od rzucenia im morderczego spojrzenia. Które jednak mieszało
się z przerażeniem, nieustannie kłębiącym się gdzieś wewnątrz mnie... Co
spowodowało tylko jedno. Odblokowanie moich szarych komórek i...
- Zabiliście mi siostrę. - oznajmiłam głośno, choć drżącym głosem, który
echem rozniósł się po okolicy. I zabrzmiało to co najmniej nieprzyjemnie...
***
No i jestem z piąteczką :). Terminowo, trochę później niż zazwyczaj, ale
przez te wieczne burze nie mam jak pisać... Rozstraja mnie to zupełnie,
zresztą, komputera nie mogę włączyć, gdy pioruny szaleją mi nad głową... Ale w
końcu udało mi się to przemęczyć :). I cóż mogę powiedzieć... Jest Scott, jest
entuzjazm Darlene, jest wieczna irytacja Louise... No i w końcu jakiś cień
chłopaków. Ale mimo wszystko rozdział nie do końca mi się podoba. Mając
powyższe sceny w głowie, wydawały mi się być nawet sensowne. Ale gdy zaczęłam
wszystko opisywać... Hm, nie do końca jestem przekonana. Ale ocenianie
pozostawię Wam. Jestem gotowa na każdą krytykę, uwagę i ewentualny wyznacznik
mojego dalszego pisania. Nie ukrywam, że czekam na Waszą opinię, zachęcona nieustannie
rosnącą liczbą wyświetleń i tych miłych komentarzy, które mam przyjemność
czytać, oczywiście z uśmiechem na ustach :). Rzecz jasna, dziękuję Wam za nie z
całego serca :). Żałuję, że nie mam możliwości wyściskania każdej z Was po
kolei, bo z wielką chęcią bym to zrobiła... Ale musi Wam wystarczyć moje
słowo... :)
KOCHAM WAS.! ;*