wtorek, 4 czerwca 2013

Cztery.



Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Niech mnie ktoś zabije.
Cholera, niech mnie ktoś w końcu zabije.!
Albo przynajmniej zabierze te rozhisteryzowane gówniary, bo ja dokonam jakiegoś morderstwa na nich.!

Próbując jednak nie dać się sprowokować i nie pójść siedzieć w wieku lat niespełna dziewiętnastu, zatrzymywałam cały swój gniew wewnątrz, zaciskając jednak jak najmocniej dłonie na kierownicy. Do tego stopnia, że aż zbielały mi kłykcie. Ale co z tego, skoro większej ulgi mi to nie dawało.? Nadal mnie krew zalewała, gdy musiałam siedzieć w tak małym pomieszczeniu, jakim był samochód, z trzema popieprzonymi fankami, albo nadającymi non stop o jakichś gogusiach, albo śpiewającymi wniebogłosy do ich piosenek, który kazały puścić z płyty, absolutnie bez prawa odmowy.

A ja musiałam tego, cholera jasna, wysłuchiwać. I jeszcze skupić się na jeździe, nie chcąc wylądować z nimi w jakimś rowie. Chociaż miałam na to ochotę. Przynajmniej by się zamknęły. Ale kiedy sobie przypomniałam, że ginąc wraz z nimi w jednym wypadku, będę skazana już na nie na wieczność. A tego, to ja cholera jasna za żadną chmurkę w niebie nie wytrzymam.

Musiałam więc zaciskać szczękę, by niczego nie powiedzieć i nie rozgryźć im głów, trzymać nerwy na ostatniej wodzy, próbować to wszystko ignorować i myśleć, że skoro to już się dzieje, to mam bliżej do końca.

Nie rozumiałam tylko jednego. Czemu do cholery musieliśmy wyjechać 5 godzin przed tym pieprzonym koncertem.? Jakby im nie wystarczyło, że od siódmej rano ganiają po domu jak oszalałe, żeby się wystroić. WYSTROIĆ! Piętnastolatki.! No jak słowo daję, im się centralnie w dupach poprzewracało.!

Albo przynajmniej mi, w głowie, że dobrowolnie się tu znalazłam. Bóg mi rozum odebrał w chwili, gdy godziłam się na to wszystko...

- A spróbuj mi nakruszyć... - syknęłam ostro, gdy zerkając we wsteczne lusterko dostrzegłam, jak Darlene znowu coś wpierdziela. Na jej kolanach zauważyłam do połowy opróżnione pudełko po ciastkach, a tylko jej buzia się ruszała, więc wszystko było jasne. Poza tym, tylko ona zajadała wszystko, od stresu, po szczęście. I jak na złość, w ogóle nie tyła..
- Jakbyś nie wiedziała, że jak się denerwuję, to jem. - mruknęła z pełną buzią, przez co kilka okruchów wylądowało na siedzeniu.
- Będziesz sprzątać. - zaznaczyłam, bacznie obserwując jak kolejne ciastko z prędkością światła ląduje w jej ustach.
- Mówisz tak, jakbyś myślała, że ja cokolwiek rozumiem z tego co mi mówisz. - Darlene również zerknęła do lusterka tymi swoimi brązowymi patrzałkami, rzucając mi politowane spojrzenie. - Siostrzyczko, ja jadę na koncert ONE DIRECTION.! I zaraz spotkam Harry'ego, i go oczaruję, i pójdziemy na romantyczną randkę, i mnie pocałuje, i zaczniemy ze sobą chodzić, i będziemy idealną parą, i wszyscy będą nam zazdrościć, i się pokłócimy, i zerwiemy, ale on nie będzie mógł o mnie zapomnieć i będzie przepraszał, a potem weźmiemy ślub i będziemy mieli gromadkę takich małych, kręconych dzieci... - wyrzucała słowa z prędkością karabinu maszynowego, a ja z każdym jej kolejnym pomysłem odłączałam się od rozumu. Zastanawiając się jak to jest możliwe, że ktoś... taki może być ze mną spokrewniony...
- Powiem ci, że Bóg musiał być w bardzo dowcipnym nastroju, kiedy cię stwarzał... - prychnęłam tylko, kiedy zdołałam już dojść do siebie. - To mogę już to wyłączyć.? - spytałam z nadzieją, że skoro już zaczęła gadać o tym swoim Harrym, to muzyka jej żadnej różnicy w tym nie robi. Zwłaszcza, że mnie doprowadzała do szewskiej pasji.
- W żadnym wypadku.! - zgromiły mnie trzy różne, dziewczęce głosy. I to w taki sposób, że centralnie wbiło mnie w fotel. A potem kolejny raz zostałam zaatakowana ich wątpliwym wokalem, piszczącym do taktu jakiejś beznadziejnej melodyjki.

"I wanna stay up all night, and jump around until we see the sun."

A ja miałam wrażenie, że rzeczywiście będzie, jak w tej piosence, ja natomiast będę musiała się temu przyglądać...
***

KONCERT.
JADĘ NA KONCERT ONE DIRECTION.
JA, DARLENE PARKER, ZARAZ ZOBACZĘ CHŁOPAKÓW.!
I po prostu nie mogę w to uwierzyć...

Normalnie cała się trzęsłam. Nogi, ręce, w brzuchu coś dziwnego. I oczywiście musiałam to wszystko zajeść, bo inaczej świr murowany. Pakowałam więc w siebie kolejne ciastka, starając się nie myśleć tak bardzo o tym, że...

ZA CHWILĘ ZOBACZĘ HARRY'EGO.!

Ta myśl była dla mnie prawie że zabójcza i jednocześnie szalenie motywująca. Nakręcała mnie w jakiś dziwny sposób, że miałam ochotę i piszczeć, i mdleć, i śpiewać, i tańczyć. Blokowało mnie tylko to, że aktualnie byłam w samochodzie i trochę brakowałoby mi na to wszystko miejsca... Ale nogi i tak chodziły mi w te i we w tę, podrygując do kolejnej piosenki chłopaków. Która coraz bardziej dobijała Lou...

Ale akurat jej problemy były ostatnim, co mogłoby mnie interesować. JADĘ NA KONCERT. Ja, Darlene Parker. Na koncert One Direction. Gdzie będzie Harry, Louis, Niall, Liam, Zayn... A ja na żywo usłyszę to, co dotąd słyszałam tylko na płytach. Czy można w to tak po prostu uwierzyć.?!
***

Nie, ja po prostu nie wierzę. Własnym, kurna, oczom nie wierzę.!

Cztery godziny przed koncertem, a ja nie mam gdzie zaparkować, bo już wszystkie miejsca są zajęte.! A przed halą toczą się tabuny gówniar, zachowujących się sto razy gorzej niż Darlene..! Czy to w ogóle możliwe.?! No proszę, niech ktoś mnie cholera oświeci.! Co ta piątka idiotów ma w sobie, że... to wszystko się tak dzieje.?! Ja tego po prostu nie ogarniam, po prostu nie ogarniam...
***

Taaaak, taaaak, taaaak.! Dojechaliśmy, widziałam halę.! Mnóstwo fanek, ale kij z tym. To JA miałam miejsce w pierwszym rzędzie, JA.! Ja będę stać pod sceną, ja będę patrzeć na chłopaków, ja będę tą, na którą oni będą patrzeć. Ja, właśnie ja, nikt inny...

Tylko niech mnie ktoś wyciągnie z tego samochodu...

- Darlene, idziesz.? - Juls, stojąca już poza samochodem, zauważyła, że wszystkie kończyny odmówiły mi posłuszeństwa i zamiast wychodzić, nadal siedzę sparaliżowana w samochodzie.
- Nie wiem... - mruknęłam niepewnie, starając się jednak zmusić do wyjścia. Jednak żaden mięsień nie chciał mnie słuchać...
- Teraz nie wiesz.? - Suz stanęła obok Juliet, opierając się o drzwi auta i patrząc na mnie ostro.
- Dziewczyno, tam czeka Harry Styles. Właśnie na ciebie. A ty z samochodu nie wychodzisz.?! - Juls natychmiast ją poparła, rzucając mi równie przenikliwe spojrzenie.
- Ja... Nie wiem... - popatrzyłam na obie niepewnie, czując w środku jakiś beznadziejnie mocny ścisk.
- Przestań mi tu jakieś operetki odstawiać. Wysiadka z auta.! - drzwi po drugiej stronie otworzyła wkurzona Lou. Oj, naprawdę wkurzona... Ale nie na tyle, żeby mnie odblokowało... No normalnie oczepiło mi wszystkie kabelki łączące mózg z resztą ciała.! Mogłam jedynie bezradnie patrzyć to na moje koleżanki, to na siostrę. - No zróbcie coś z nią...! - ta ostatnia warknęła w stronę równie zdziwionych co i ja, Juls i Suz.
- Dar, wysiadaj natychmiast.
- Całą drogę chodziłaś jak jakiś nakręcony samochodzik, a teraz cię sparaliżowało.?
- Nie chcesz nam chyba wmówić, że będziesz tu tak po prostu siedzieć, gdy chłopaki tam będą grać koncert.
- I Harry. Harry będzie na scenie.
- No właśnie. A ty tak po prostu rezygnujesz z miejsca w pierwszym rzędzie.
- PIERWSZYM RZĘDZIE.!

Jedna mówiła przez drugą, ich słowa praktycznie zachodziły na siebie, więc naprawdę niewiele zrozumiałam. Dotarł do mnie jedynie ogólny zarys i coś tam o Harrym. Którego miałam zaraz zobaczyć na żywo...

Ta myśl tak mną wstrząsnęła, że w sekundę wyleciałam z samochodu, praktycznie biegnąc w kierunku wejścia do auli. W połowie drogi zorientowałam się jednak, że poza mną, nikt więcej nie idzie.
- No na co wy czekacie.? - odwróciłam się do nich, mając okazję zobaczyć trzy zdezorientowane twarze. I pierwsza oczywiście musiała zareagować Lou...
- Co ja takiego zrobiłam, że Bóg pokarał mnie taką siostrą... - trzasnęła drzwiami i zamykając je na kluczyk, błagalnie wzniosła oczy ku niebu. A ja tylko wyszczerzyłam się do niej promiennie, po czym zrobiłam kolejny odwrót. Tym razem szłam spokojniej, chociaż nie całkiem bez nerwów. Przy okazji poprawiłam bielutką koszulkę z napisem F.O.O.D., wygładziłam nieistniejące zmarszczki na czarnych rurkach i przejechałam dłonią po włosach, by osiągnęły stan idealny.

Tak, byłam gotowa na spotkanie z przeznaczeniem...
***

Godzinę przeciskania się przez tłum, żeby wejść na początek tego zgromadzenia. Zostałam setki razy pchnięta, potrącona, nadeptana i choinka wie co jeszcze. Poza tym, zostałam kategorycznie ogłuszona, kiedy jeden z tych pięciu został zauważony na terenie parkingu, no i oczywiście prawie stratowana, gdy wszystkie zaczęły pędzić w jego kierunku. Sorry, stronę. Jak słowo daję, już nigdy w życiu nie użyję słowa "kierunek". Napatrzyłam się na niego już tyle, że wystarczy mi do końca życia.

Koszulki, rajstopy, gadżety, plakaty, napisy na rękach... Wszędzie, gdzie tylko nie spojrzałam, "ONE DIRECTION". A ja byłam w środku jakiegoś pieprzonego centrum, gdyż tata kazał mi mieć na nie oko. I łazić za nimi wszędzie, gdzie tylko mi pozwolą ochroniarze. A potem przeczekać koncert w samochodzie, żeby gówniary mnie szukać nie musiały, no i w końcu do domu. Tylko najpierw musiałam wyjść z tego tłumu fanek, piszczących mi do ucha o dozgonnej miłości do któregoś z tych... chłopaków.

I miałam przemożną ochotę wziąć którąś z tych rozhisteryzowanych panienek na bok i spokojnie poprosić, żeby mi wytłumaczyła o co do cholery w tym wszystkim chodzi. Bo ja za żadne skarby świata pojąć tej histerii nie mogłam. Płacze, krzyki, nadpobudliwość, wyznania miłosne, omdlenia... To tylko namiastka tego, co kłębiło się wśród obecnych tu dziewcząt. I to tylko z powodu jakichś pięciu kretynów, którzy... no właśnie, czym oni sobie na to cholera zasłużyli.?

Ja tego po prostu nie potrafiłam pojąc, po prostu nie potrafiłam... Ale przynajmniej mogłam się nad tym pozastanawiać, gdyż czekało mnie kilka tragicznych godzin w samochodzie. Bo nie mogłam sobie tak po prostu odjechać i wrócić potem. Nie. Ja musiałam czekać z rozkazu tatusia, który z pewnością monitorował mnie przez cokolwiek, co do tego służy. A nawet jeśli nie, gdybym odjechała, stałoby się coś, o co ojciec oskarżyłby mnie. A i tak mam już przerąbane po tej akcji ze śmietnikiem w szkole, więc wolę mu się więcej nie narażać.

I dlatego muszę gnić w tym przeklętym samochodzie, uwięziona na jakimś odwalonym parkingu, patrząc na tłumy jakichś wariatek, wśród których jest moja siostra.

Czemu nie mogłam zostać jedynaczką...?
***

Pisk. Jeden wielki pisk. I nie wiedziałam czy to jeszcze inne dziewczyny, czy to już mój umysł. Ale co by to nie było, zmuszało mnie do wyrzucenia z siebie tych wszystkich emocji, które krążyły we mnie, gdy...

O MÓJ BOŻE, HARRY STYLES.!
TUŻ PRZED MOIMI OCZAMI ŻYWY HARRY STYLES.!
PRAWDZIWY.!
I ŚPIEWA.!

Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy go zobaczyłam. Takiego jak na zdjęciach, tylko, że prawdziwego. Trójwymiarowego. Harry'ego Stylesa. Z czymś nieokreślonym w oczach, co moja siostra nazwałaby kurwikami. Ale czemu ja myślę o niej, będąc na koncercie.?!

- Juls, trzymaj mnie, bo zemdleję. - panicznie złapałam się ramienia przyjaciółki stojącej po prawej, gdy moje nogi zaczęły się zwyczajnie pode mną uginać.
- Nie mdlej teraz, Harry nie patrzy... - ofuknęła mnie, chociaż nie odwróciła rozmarzonego spojrzenia od sceny nawet na sekundę. I nawet nie mrugnęła. - Dobra już patrzy, możesz mdleć... - spojrzała na mnie, by w razie co mnie złapać, ale zobaczyła jedynie jak macham, zupełnie jak oszalała w kierunku sceny, szczerząc się przy tym jak nigdy. A potem to już mogłam umierać, zwłaszcza, że Harry...

O MATKO, ON MI ODMACHAŁ.!!!!!!!!!

- Juls, dzwoń po pogotowie... - nie odrywając wzroku od sceny, szepnęłam tylko w prawo, czując, jak wszystkie narządy wewnętrzne zamieniają się ze sobą miejscami.
- Poczekaj chociaż do końca koncertu. - Juliet nie miała jednak głowy martwić się moimi problemami, bo zajęła się wymachiwaniem do Lou, by zwrócić na sobie jego uwagę. A widząc brak zainteresowania z jej strony i ja zajęłam się czymś, z czym walczyć nie mogłam. Piszczeniem, machaniem i tańczeniem. By Harry znów na mnie spojrzał tymi swoimi zielonymi oczami i uśmiechnął się zadziornie...
***

Nawet przez te grube mury hali słyszałam każdy pisk, każde wyznanie miłosne, każdą nutę ich beznadziejnych piosenek, każdą wokalizę, każdy fałsz. WSZYSTKO. I miałam ochotę z tego powodu walić głową o kierownicę. I nawet zrobiłam to parę razy, ale kiedy moje czoło zareagowało piekącym bólem, zrezygnowałam. Tylko co ja miałam więcej do roboty.?

Westchnęłam głęboko, rozglądając się niepewnie po jasnym wnętrzu mojego autka, które kupiłam dzięki hojności mamy. I... samochód, jak to samochód, nic ciekawego nie znalazłam. Jak na złość, bateria w telefonie już mi padła, więc zostałam jakby odcięta od świata i skazana na nudę w tych ciasnych ściankach.

ZARAZ OSZALEJĘ...

Ryzykując wyładowanie akumulatora, przekręciłam kluczyki w stacyjce, nie zamierzając jednak odpalać auta. Włączyłam tylko radio, w nadziei na rozładowanie nerwów muzyką, ale... SZZZZZZZZZ. Tyle usłyszałam. Jakaś pieprzona strefa zero, gdzie absolutnie żadna stacja nie odbierała. Pięknie, po prostu pięknie.

Prawą ręką rąbnęłam w ścianki radia, jakby to w jakikolwiek sposób mogło je naprostować. Ale nic. Nadal tylko jedno, monotonne SZZZZZZZZZZZZZZ. A to zdecydowanie nie pomagało na ukojenie moich nerwów. Niewiele myśląc włączyłam więc odtwarzacz CD, z którego już po chwili...

"So get out, get out, get out of my head..."

Niemalże warcząc, gwałtownie nacisnęłam na przycisk, uwalniający płytę z odtwarzacza. Zdecydowanym gestem ją stamtąd wyciągnęłam, rzucając na nią okiem. "Up all night". Pięknie. Wkurzona, cisnęłam tym kawałkiem plastiku za siebie, nawet nie słysząc jego upadku. I dobrze.

Z narastającym nerwem, sięgnęłam przez siedzenie pasażera do schowka, wśród stert papierów poszukując jakiejś płyty.
Okładka "Up All Night".
"DNA" jakiegoś Little Mix.
"Red" tej idiotycznej blondyny, wyżywającej się na byłych w piosenkach.
I "Take me home", znowu One Direction.

Miałam ochotę zabić Darlene, za to, że wyjęła wszystkie moje płyty i wsadziła tu te swoje gnioty. Od "Up All Night" zaczynając, na "Take Me Home" kończąc. Hm... "Up All Night".? "Take me home".? I co dalej.? "Where we are".? "I was drunk".? "That's not my baby".? Słowo daję, co za kretyn wymyślał te nazwy... Nie mogłam tego skomentować inaczej, jak tylko przez parsknięcie ironicznym śmiechem.

Ale jest.! Znalazłam.! Płytę, nie oznaczoną żadnym głupim tytułem kolejnej głupiej gwiazdki. Właściwie... Poza czarnym napisem MUZYKA, nie było tam nic. Normalna płyta CD z nagrywaną muzyką. Istniała więc szansa, ze to może być moje.

Wyprostowałam się więc na siedzeniu, wydobyłam plastik z przezroczystej okładki, włożyłam go do odtwarzacza i wcisnęłam play. Zanim jednak wszystko się namyśliło, miałam chwilę na opuszczenie szyby, by wpuścić do zaduchu gniewu trochę świeżego, wieczornego powietrza. A potem...

"One way or another, I'm gonna find ya, I'm gonna get ya, get ya, get ya, get ya..."

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że owe wykonanie z moją, bądź co bądź ulubioną Blondie, zbyt wiele wspólnego nie miało. A bardziej z jakimś idiotycznie chrapliwym głosem niewyżytego nastolatka, w który Darlene wsłuchiwała się co wieczór. Głosem pieprzonego Harry'ego Stylesa.

Praktycznie jęknęłam ze wściekłości, uderzając zaciśniętą pięścią w kraniec kierownicy. Czułam się po prostu bezradna. Będąc w centrum wydarzeń zupełnie ode mnie niezależnych, skupiających się na pięciu gogusiach, których nienawidziłam coraz to bardziej z każdą upływającą sekundą. I to tylko za to, że moja siostra była na tyle głupia, by zostać ich beznadziejnie oddaną fanką, a ja musiałam to wszystko znosić. Nie mając nawet okazji do protestów. Ale to już zdecydowanie było ponad moje siły.

Westchnęłam tylko, odsuwając od siebie myśli o odjechaniu stąd jak najdalej tylko się da, po czym osunęłam się na siedzeniu. Atakowana przez muzykę z odtwarzacza, oparłam głowę na szybie, delektując się świeżym powietrzem i widokiem zmierzchającego nieba, na którym wykwitło już parę gwiazdek. I nie mając już siły na cokolwiek innego, po prostu wyczekując kolejnych, kolejnych i kolejnych, wraz ze zmieniającymi się piosenkami. I nawet nie spostrzegłam kiedy niebo pokryło się prawdziwą czernią, okroszoną milionem gwiazd i księżycem, swoją srebrzystością okalającym parking. W które nadal się wpatrywałam, nie ruszając się nawet o centymetr.

A potem dostałam zawału, gdy coś głośno zastukało mi w okno...


***
No to co... Jest początek koncertu :). Trochę nudny, nic się nie dzieje, ale tak miało być. Trochę takich wypranych z akcji fragmentów, z perspektywy każdej z sióstr, żeby oddać ich emocje. Bo obie mają ich w sobie mnóstwo, chociaż są one skrajnie różne. I nieźle muszę się przestawiać, żeby wczuć się w odpowiednią postawę. Mogę mieć tylko nadzieję, że nikogo to nie zraziło, bo być może to wszystko to tylko cisza przed burzą... A wiadomo co jeszcze Darlene odwali na koncercie.? Aż się boję myśleć jak wykorzysta tą jedyną i niepowtarzalną okazję spotkania z idolami. I jak Lou pięknie ją zawali... Ale ciiii, ja nic nie mówię, przecież to tylko moje domysły :). Sama jeszcze nie do końca wiem co się wydarzy. Zobaczymy, jak siądę do pisania. 
Ale skoro już jestem przy klawiaturze, chciałam wszystkim podziękować za rosnącą w siłę liczbę wyświetleń, oraz te wszystkie cudowne komentarze, które są właśnie powodem mojego wiecznego rozpisywania się. Bo chcę, żeby wszystko wyszło idealnie, po prostu nie chcę nikogo zawieść. I mam nadzieję, że podzieleniem akcji koncertu tego nie zrobiłam. Jak się można zorientować po Piekarni, to już mi praktycznie wchodzi w krew...

KOCHAM WAS;*

6 komentarzy:

  1. No i super :) Cieszę się, że postanowiłaś podzielić koncert na kilka części i porozpisywać się trochę o uczuciach i odczuciach sióstr :)
    Nie wiem czy to dobrze, czy też nie, ale jakoś od początku opowiadania jestem #TeamLou ;) Zdecydowanie łatwiej mi się z nią utożsamić. Może to dlatego, że nigdy sama nie byłam rozhisteryzowaną fanką ;)
    Wracając... ciekawe któż to puka w szybę Lou?
    Z niecierpliwością czekam na następny :)
    Życzę weny i czasu na pisanie :)
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kilka... żebym się w kilku zmieściła i do kilkunastu nie doszła... bo ja naprawdę mam takie zdolności. jak się zacznę rozpisywać, nic mnie nie powstrzyma :).
      TeamLou, mówisz.? :). ja sama jestem bliżej niej, niż tej gówniatej siostry :). żeby nie było, nic do "mojego" młodszego rodzeństwa absolutnie nie mam.! :). zwłaszcza, że jestem jedynaczką... :).
      a któż puka w szybę Lou...? to dobre pytanie... podejrzewam, że to może być pewien kawaler... z loczkami... i zielonymi oczami... tak, to najbardziej prawdopodobne :).
      dziękuję oczywiście za Twój cudowny komentarz:)
      pozdrawiam.! ;*

      Usuń
  2. Oj, biedna Lou. Trzy fanki 1d w samochodzie, jadące na jego koncert faktycznie muszą być niezbyt przyjemne dla uszu. Ale to chyba nic w porównaniu z tym, co działo się na miejscu. ;)
    A kiedy Darlene sparaliżowało ze stresu to myślałam, że uduszę ją przez monitor za to, że zawiesza całą akcję. Ale ważne, że dotarła na swoje miejsce i że nie zemdlała (przynajmniej jak na razie).
    A wracając do Lou... Jestem przeogromnie ciekawa, kto zapukał do jej okna. Ja nie wiem, jak Ty możesz tak nagle przerwać i trzymać nas w niepewności, przecież ja tu z nerwów... właściwie, nie wiem co zrobie, ale na Twoim miejscu zaczęłabym się bać. ;)
    Dlatego szybciutko pisz następny rozdział i nie torturuj s już. ;)
    Pozdrawiam. xx ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no tak... biedna Lou... ja szczerze jej współczuję. z tym całym buntem i niechęcią do One Direction, skazana na trzy głupiutkie fanki... cud, że ich nie udusiła :).
      hm... to "jak na razie" jest bardzo trafione. bo mogę chyba zdradzić, że w pewnym momencie Darlene zwyczajnie odpłynie... pytanie tylko jak z tego wyjdzie, bo... no, ja nic nie mówię :).
      i jak już mówiłam, w okno zapukał kawaler z loczkami i zielonym spojrzeniem :). a trochę niepewności każdemu się przyda... i nic mi nie rób, bo ja się zwykłych drzwi boję i to mi najzupełniej wystarcza :).
      nowy rozdział.? niedługo... po weekendzie :).
      pozdrawiam.! ;*

      Usuń
  3. Rozdział jak zwykle świetny. Pisz więcej takich ^^ Co do team'ów...Osobiście jestem w #teamDarlene bo...Coś mnie z nią łączy ja to czuję po prostu... Ciekawa jestem kto zapukał do okna w samochodzie :) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TeamDarlene... no ciekawe dlaczego... bardzo ciekawe :). nie spodziewałam się, że mogłabyś coś takiego napisać :).
      kto zapukał do okna Louise.? polokowany osobnik ze szmaragdowym spojrzeniem. aż jestem ciekawa co z tego wyniknie... :)
      pozdrawiam.! ;*

      Usuń