Taaaaak.! Tak, tak, tak, tak, to już dziś.! Dzisiaj, dokładnie o 20:30 zobaczę ich na żywo. NA ŻYWO.!
Kurczę pieczone NA ŻYWO.! Liama, Zayna, Louisa, Nialla i przede wszystkim
Harry'ego. Wszystkich razem. Biegających po scenie, śpiewających, wydurniających
się. Takich, jakich zawsze chciałam ich zobaczyć. Jak marzyłam, odkąd tylko
zobaczyłam ich w X Factorze. Wiecznie czerwonego Nialla, poważnego Liama, nieśmiałego
Zayna, wydzierającego się Lou i Harry'ego, który nie potrafił policzyć do pięciu.
To nic, że się trochę zmienili, że wydorośleli, że ich kariera nabrała tempa.
To nic. Dla mnie nadal największym marzeniem było spotkać tą piątkę kretynów,
którzy nawet ze zwykłej, wydawałoby się, banalnej sytuacji, potrafią zrobić jakąś
głupotę.
Ja wiem co sobie myślą inni. Że plakaty, że dziki entuzjazm, gdy widzi się
ich w telewizji, że brak własnego życia. Ale szczerze.?
Nie kto inny, jak właśnie oni nauczyli mnie dystansu do siebie. Że trzeba
śmiać się z własnych wpadek i dzielnie podążać za marzeniami. I nie zwracać
uwagi na to co mówią inni. Jednocześnie dzięki nim pojęłam wrażliwość i empatię.
Tak, kiedyś by mi nawet do głowy nie przyszło, żeby płakać na filmie, przecież
to czysty wymysł czyjejś wyobraźni. A teraz co.? Do każdej komedii romantycznej
potrzebuję paczki chusteczek.
I może to zabrzmi płytko, ale dzięki nim zaakceptowałam siebie. Zawsze
chciałam być smukłą, wysoką pięknością, ale z moim metrem pięćdziesiąt osiem to
ja sobie mogłam... marzyć. Ale co mi z marzeń, skoro nadal pozostawałam sobą. A
przez ich twórczość zrozumiałam, że to jest właśnie we mnie najpiękniejsze.
No i najważniejsze, to właśnie ten zespół, a dokładniej rzecz ujmując
Niall, uświadomił mi, że w moim wiecznym głodzie nie ma znowu nic takiego
niezwykłego.
Tak, wiem. Nie znam ich, nie wiem jacy są. Ale znacznie wpłynęli na moje
ciężkie, styrane, piętnastoletnie życie. I właśnie dlatego też między innymi
chciałam ich poznać. Albo chociażby zobaczyć. Dotknąć. No nie wiem, cokolwiek.
A teraz dostałam szansę.!
TAK, DOSTAŁAM SZANSĘ ZOBACZENIA ONE DIRECTION.!
I miałam ochotę wykrzyczeć to całemu światu. To całe szczęście, ten
entuzjazm, nadzieję, niepewność co się zdarzy. I setki innych uczuć, których
nie potrafiłam nazwać, a które kłębiły się w całym moim ciele. Nie tylko głowie,
a także i dłoniach, których drżenia nie mogłam opanować, kolanach, które były
dziwacznie miękkie, brzuchu, w którym kłębiło mi się tysiące motyli. Byłam
strasznie, strasznie przejęta.
Ale kto by nie był na moim miejscu.?! Za kilkanaście godzin, kurczę,
KILKANAŚCIE GODZIN, zobaczę chłopaków.
Nialla, grającego na gitarze.
Liama, który może znowu odwali jakieś przebieranki.
Zayna, wyśpiewującego te swoje słynne solówki.
Lou, który tańczy ten swój charakterystyczny taniec.
I oczywiście Harry'ego, który albo wyrąbie się na scenie, albo dostanie
czymś ciężkim. A jeśli to będzie dobry dzień, to nawet i straci jakąś część
garderoby.
Ale co by się nie działo na tym koncercie, JA NA NIM BĘDĘ. Niemalże pod
samą sceną. Taaaak, POD SAMĄ SCENĄ. Jeśli mi się uda, może nawet ich dotknę.! A
jak mi się poszczęści, to może nawet i dotknę Harry'ego.!
O mój Boże, nie... Nie, to nie było na moje nerwy...
Na samą myśl o dotykaniu jakiejkolwiek części ciała Stylesa, natychmiast
w moim ciele odezwało się coś, czego określić nie mogłam. Co mąciło mi myślenie,
co zaburzało pracę mojego organizmu i przede wszystkim powodowało, że chciało
mi się piszczeć. Tak po prostu. Głośno i wyraźnie.
ŻE ZA DWANAŚCIE GODZIN ZOBACZĘ ONE DIRECTION.!
Jezu, ja do tego czasu przecież zawału dostanę...
***
W domu od samego rana trwała jakaś inwazja kosmitów. Słowo daję. Wszędzie
piski, jakieś krzyki, nie wiadomo co jeszcze. I trzy gówniary biegające po domu
jak kot z pęcherzem, próbujące zrobić się "na bóstwo". Bo przecież
ten Henry, Neil czy inny Lewis MUSIELI ich zauważyć.
Tak, dzień koncertu. Czemu się zgodziłam.? Sama nie wiem. W dupie mam
Darlene, jej słodziutkie, piękniutkie, różowiutkie koleżaneczki i ich miłość do
tych tęczowych gogusiów. Od ich muzyki skręca mnie w żołądku i niedobrze się
robi, a sam widok ich wypięlegnowanych gęb przyprawia mnie o mdłości. Ale w
sumie to moja siostra, tak.? Pomimo, że wkurzająca, piszcząca, wiecznie wyżerająca
moje jedzenie z lodówki, to jednak siostra... No i miałam za to zarobić dwie
stówy...
Idąc korytarzem ze świeżo zrobioną kanapką z serem i pomidorem zostałam
nagle zaatakowana przez jakąś niewielką blondynę, goniącą bez celu przed siebie
i piszczącą coś o natychmiastowej potrzebie posiadania prostownicy. Przystanęłam
zszokowana, nawet nie mając siły przełknąć kęsu kanapki widniejącym w moich
ustach, odkręcając głowę w kierunku skąd Blondie wyleciała.
Pokój Darlene. Zielone królestwo do którego osobiście bałam się wchodzić,
żeby nie zostać zaatakowaną czymś co nie wygląda jak lalka Ken. Ale wydobywające
się stamtąd niepokojące odgłosy, przypominające protesty zarzynanego kota, kazały
mi jednak choć zbliżyć się do drzwi jej "Królestwa". Bo a nóż któraś
ma wykitować.? I potem byłoby na mnie...
Jednak jeden rzut oka na pokój pozwolił mi ogarnąć, że wszystko jest
normalnie. To znaczy względem mojej siostry. Bo dla mnie podrygiwanie na środku
pokoju przez tego małego skrzata, który na prawo i lewo zarzucał swoimi brązowymi
włosami w towarzystwie jakiejś drugiej blondyny, to normalne nie było. Ale jak
na Darlene...
- Ty, weź się uspokój, bo zawału dostaniesz zanim na koncert dojedziesz. -
mruknęłam spokojnie w ich stronę, co spowodowało, że obie jednocześnie i zamarły
w ruchu i się zamknęły. I jedyne co teraz rozbrzmiewało to jakieś chłopięce
piski o nieszczęśliwej miłości.
- I w nocy będę cię nawiedzać, że mnie na koncert nie dowiozłaś. -
Darlene natychmiast wróciła do siebie, szczerząc zęby w uśmiechu. A gdy zobaczyła
kanapkę w moich rękach, jej oczy rozbłysły jakimś brązowym blaskiem szczęśliwości.
I nim się zorientowałam, moja kanapka wylądowała u niej w ustach. W całości...
Debilka, no.!
- Gówniaro jedna, robisz mi kanapkę.! - natychmiast uniosłam się gniewem,
starając się trzepnąć tego skrzata w coś, co by ją zabolało. Niestety, była
mniejsza, trochę sprytniejsza i umknęła mi na koniec pokoju, chowając się za
wcale nie większym ciałem zdezorientowanej koleżanki. A ja nie chciałam tam
wchodzić, pozostając jednak w bezpiecznej strefie, przy drzwiach.
- Jak mi coś zrobisz, to powiem ojcu o piątkowym spotkaniu ze Scottem. -
prychnęła z pelną buzią. - Byłoby ciekawie, jakby w trakcie... ekhm... wparował
do pokoju. - rzuciła mi wyzywające spojrzenie zza ramienia koleżanki coraz
bardziej zdezorientowanej koleżanki.
- Chcesz pojechać na koncert.? - mruknęłam spokojnie, opierając się władczo
o futrynę dzrwi i zakładając ręce na piersi. Jakby nie patrzeć, ja miałam
przewagę...
- Chcę.! Wszystkie chcemy, prawda.? - Darlene spojrzała wymownie na swoją
koleżankę. Która jakby się bardziej rozluźniła. I w odpowiedzi na jej pytanie
tylko kiwnęła głową. - Juliet - Skrzat z uśmiechem kiwnął głową na mnie, więc
zorientowałam się, że mówi o tej Blondie, co mnie napadła w korytarzu. - musi
poznać Lou, Suzanne - nie przerywając, wzrok przeniosła na blondynę w pokoju. -
musi oczarować Nialla, a ja - wskazała palcem na siebie, uśmiechając się
jeszcze szerzej. - ja muszę zwalić z nóg Harry'ego.
- I po co mi to mówisz.? - przypatrywałam się wszystkiemu ze spokojem i
dystansem, delikatnie podnosząc prawą brew. I sama nie rozumiałam czemu tam
jeszcze w ogóle stoję.
- Żebyś wiedziała za którego masz się nie brać. - Darlene powiedziała to
takim tonem, jakby mówiła o czymś zupełnie oczywistym. Dodatkowo popatrzyła na
mnie jak na jakąś kretynkę. Ale spojrzenie jej złagodniało, kiedy odwróciła się
w kierunku największego plakatu tych swoich pięknisiów. - Patrz, to jest Harry.
- wskazała na najbardziej wyszczerzonego, z jakimś dziwnym wgłębieniem w
policzku. - Nie dla ciebie. - rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, zupełnie
jakbym zaraz się miała na niego rzucić. - Ten blondyn to Niall. - wracając
spojrzeniem na plakat, wskazała na blondyna, szczerzącego się aparatem na zębach. - Nie dla ciebie. - znowu to samo
spojrzenie. - A ten to Lou. - wskazała na dziwnie pasiastego człowieka. -
Również nie dla ciebie. Jakby nie patrzeć Liam i Zayn... - odpowiednio wskazała
na chłoptasia z czymś niezidentyfikowanie brązowym na szyi oraz pięknisia o iście
uwodzicielskim spojrzeniu. - ...mają już dziewczyny, więc...
- Więc zamknij się już, bo nie mogę słuchać tych twoich pierdół. -
przerwałam jej, z nadmiaru informacji mrużąc oczy.
- To nie są pierdoły.! - oburzyła się natychmiast, przez co je głos
przeszedł w te piszczące rejestry. I spojrzała na mnie z tą rządzą mordu w
oczach, jak zawsze, kiedy tylko zdołałam słowo protestu powiedzieć o tych pięciu.
- Aha, jasne. - westchnęłam nieobecnie, przewracając oczami. - Ja. -
przedrzeźniając jej ton wskazałam na siebie, chcąc pokazać tym kretynkom, że
mówię o sobie, a nie o kolejnym jakimś ich pięknisiu - idę posłuchać sobie
czegoś normalnego, zanim moje uszy i gust muzyczny zostaną zgniecione przez
przyśpiewki tych debili. I nie chcę słyszeć żadnych pisków typu "Oh,
Henry.!", zrozumiano.? - spojrzałam na nie wymownie, dając do zrozumienia,
że jeden pisk i są martwe.
- On ma na imię Harry.! - Darlene najwyraźniej zignorowała moje ostrzeżenia.
Ale co ja będę z gówniarą dyskutować...
- Kłóć się dalej, a zostaniesz w domu. - mruknęłam, a siostrunia
natychmiast się uspokoiła. Korzystając więc z okazji, odwróciłam się na pięcie,
chcąc wrócić do swojego pokoju, swojego ciemnego królestwa i odpocząć w nim
przed ciężkim wieczorem. Jednak nim zdołałam zrobić chociażby krok w tym
kierunku, znowu wpadła na mnie tamta dziewczynka od prostownicy. Znowu krew się
zagotowała. - I zabierze te rozhisteryzowane blondyny ode mnie.!
***
Nic, absolutnie
nic nie mogło i zamącić mojego szczęścia. Nawet Louise i ten jej wieczny bunt
na wszystko, co popularne. Szczerze mówiąc to w nosie miałam jej reakcję, bo...
TAK, MIAŁAM
JECHAĆ NA KONCERT.
Ta myśl nie dawała
mi spać. Ale nie tylko mi, Suz i Juls również panikowały, tak samo jak i ja. A
gdy wybiła siódma rano, obie niemalże równocześnie zjawiły się w progu mojego
domu, gdzie miałyśmy się przygotować na koncert.
Przygotować... W
naszy mniemaniu oznaczało to jedynie tyle, że ja jadłam wszystko, co wpadło mi
w ręce, Juls darła się w niebogłosy, śpiewając wraz z płytą chłopaków, a Suz
starała się nie paść na zawał, że niedługo zobaczy Nialla. Ale wszystkie,
równocześnie próbowałyśmy się odpowiednio ubrać i umalować, by powalić chłopaków
na kolana. Bo przecież o to tam chodzi, prawda.? No, przynajmniej ja o tym
marzyłam. Pójść na koncert, stanąć pod sceną i czekać na ten CUD, kiedy Harry
spojrzy w moim kierunku. I wtedy szybko zemdleć na jego oczach, by mógł się mną
potem zaopiekować.
Tak, wiem, że
genialne. I nawet realne w wykonaniu, bo... nie, nawet nie chciałam myśleć o
tych wszystkich dziwactwach, które odstawię, gdy w jakikolwiek sposób Harry na
mnie spojrzy. Wystarczy mi, że teraz, praktycznie dziewięć godzin przed
koncertem dostaję palpitacji serca i nawet widok przyjaciółek nie pomaga mi się
uspokoić.
PRZECIEŻ ZA
DZIEWIĘĆ GODZIN SPOTKAM SIĘ Z MOIM PRZEZNACZENIEM.!
***
Z westchnieniem
politowania przycisnęłam słuchawki do uszu, starając się skupić na Halestorm i
wyjątkowym głosie wokalistki. Ale chociaż dźwięk był na ful, a ja całą siłą
woli starałam się odciąć od reszty świata, nadal do moich uszu zamiast "I
miss the misery", docierały jakieś słodkie piski i darcia o jakimś
pieprzonym One Direction.
I w tym momencie
marzyłam tylko o jednym. Strzelić ojca i mamuśkę, że przyszło im do głowy
tworzyć takiego... człowieka, którego kazano mi mianować moją siostrą. I na co
im to niby było.? I tak się rozeszli, a ja zostałam z tą... fanką One Direction
na karku. I jeszcze musiałam znosić te wszystkie okrzyki jej przyjaciółeczek.
A jakby tego było
mało, musiałam poświęcić wieczór na jakiś beznadziejny koncercik pięciu
wypacykowanych kretynków z rozbujałym ego. Wieczór... Cały dzień, bowiem te małolaty
kręciły się po domu już od siódmej rano. Piszcząc, krzycząc i wydając inne,
nieartykułowane dźwięki. A ja już miałam tego powyżej każdej dziurki w nosie.
Bo ileż do
cholery można.? I to w kółko o jednym i tym samym.? Jakimś pieprzonym
koncerciku, który kosztował... no jak zobaczyłam cenę biletu, to słowo daję...
Takiej kasy i przez miesiąc nie dałabym rady przepuścić. A dla nich to jeszcze
była jakaś okazja. I nie mówię wyłącznie o mojej siostrze, ale o tych
wszystkich... dziewczynkach, które będę musiała dzisiaj oglądać. I słuchać ich
pisków na widok jakichś pięciu wypacykowanych, nienaturalnych gęb. A co
najgorsze, każda będzie chciała zwrócić ich uwagę i z miejsca któregoś w sobie
rozkochać. Tak o, po prostu, od jednego spojrzenia. Tak jak się naoglądały w
tych durnych komediach romantycznych.
I ja, do
cholery, JA, z własnej woli zgodziłam się brać w tym udział. I z miejsca zostałam
obarczona misją zawiezienia Darlene i jej kumpelek na koncert, przeczekanie w
samochodzie najgorszego, a potem rowiezienie ich z powrotem do domów. Nikt
jednak nie pomyślał o tym, ze przez ten cały czas będe musiała słuchać o ich
przeżyciach. A sądząc po tym, co teraz wyprawiają, czeka mnie noc wynurzeń.
No po prostu pięknie...
Z jękiem
rozpaczy, szybkim gestem ściągnęłam z głowy słuchawki i rzuciłam je gdzieś
przed siebie. I nawet nie słyszałam huku uderzenia. Co tylko jeszcze bardziej
mnie zirytowało, więc z bezradności stanowczo przekręciłam się na brzuch,
wtulając twarz w poduszkę, jakby to w jakikolwiek sposób miało mi pomóc w rozładowaniu
nerwów. Chociaż... Gdy tak zaczęłam walić głową o poduszkę, coś tam mi się
poprawiło. Może, by osiągnąć efekt idealny, powinnam zamienić poduszkę na ścianę.?
Tak, nie wiozłabym
gówniar na koncert i sprawa byłaby rozwiązana.
Jednak telefon,
wibrujący gdzieś w mojej kieszeni, zaprzepaścił szanse na realizacje mojego
pomysłu. I zamiast wstać, podejść do ściany i z całej siły pieprznąć w nią głową,
tylko wyjęłam komórkę z kieszeni. I naciskając odpowiedni przycisk, przyłożyłam
ją do ucha. Nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Halo.? -
wyrazistość mojego głosu wytłumiła poduszka, w którą nadal wtulałam swoją
twarz. Ale nie chciało mi się nic z tym robić, zwłaszcza dla tego kogoś, kto śmiał
w tym momencie do mnie dzwonić.
- Skarbie,
brzmisz trochę niewyraźnie... - głos niski, dźwięczny, można by powiedzieć
melodyjny. Skażony w swoim wydźwięku nałogiem tytoniowym. Taaak, tego głosu nie
dało się pomylić z żadnym innym. To był Scott. A więc nie mogłam nawrzeszczeć
po prostu na tego kogoś i po prostu się rozłączyć, jak to miałam w pierwotnym
zamierzeniu. Musiałam się wykazać czymś więcej, a przynajmniej powodem do
krzyku, więc z westchnieniem podniosłam się na łokciach, szykując się na dłuższą
rozmowę. - Stało się coś.?
- Nie. Nic się
nie stanie, jak mnie po prostu zaraz zabijesz. - mruknęłam ciężko, autentycznie
marząc o tym, co właśnie wyraziłam słowami.
- Widzę, że
humor coś nie dopisuje... - rzucił, jak na geniusza przystało, po czym, o ile słuch
mnie nie myli, zaśmiał się cicho. A ja tylko przewróciłam oczami. - Ale zaraz
to naprawię. Mam bilety. - stwierdził wesoło, co niejako tylko jeszcze bardziej
mnie rozjuszyło.
- Jakie.
Cholera. Bilety. - wycedziłam oddzielnie każde słowo, zaciskając pięść skraju
poduszki i potrząsając nią gwałtownie. Ale nawet na chwilę nie pomogło mi to z
nerwami.
- Na Aerosmith w
Londynie. - wyjaśnił spokojnie, ignorując mój ton pełen wściekłości. - Kumpel
nas zawiezie, nie ma obaw, trzeba tylko trochę sypnąć na benzynę... Jak się sprężysz,
za godzinę powinniśmy wyjeżdżać. - dodał po chwili, jakby już wszystko było
ustalone. A czy ja kurczę, na cokolwiek się zgadzałam.?
- Scott, do
cholery, ja już dzisiaj mam jeden koncert w planach. - rzuciłam szorstko,
starając się nie wybuchnąć. Katowałam się przy tym jakimiś pieprzonymi głębokimi
wdechami, by przy okazji czegoś nie rozwalić. No i oczywiście nadal zaciskałam
pięść na poduszce... Mieszanka, niejako wybuchowa.
- Co jest lepsze
od Aerosmith.? - Scott najwyraźniej nie chciał gładko przyjąć do wiadomości, iż
nie chciałam tak po prostu, z uśmiechem na ustach przyjąć jego propozycji i
jeszcze mu za to podziękować.
- One Direction.
- rzuciłam krótko, nie chcąc dać się sprowokować. Jednak jego reakcje były zbyt
denerwujące... Zwłaszcza, że dokładnie wczoraj narzekałam mu o tym pieprzonym
koncercie, siostrze i setce innych rzeczy, które miałam dzisiaj przeżyć. I wygląda
na to, ze te wszystkie moje wynurzenia tak po prostu sobie olał.
- Co.?
- Kretynie,
obiecałam siostrze, że z nią pójdę, tak.?! - przypomniałam mu, już nie trzymając
nerwów w ryzach. Zaczynałam powoli tracić jakąkolwiek cierpliwość.
- Olej gówniarę,
sama mówiłaś, że cię wkurza. -... zwłaszcza po takich komentarzach, wygłoszonych
dumnym, cwaniackim tonem.
- Scott, wiesz
co.? Ty mnie wkurzasz. - prychnęłam, irytując się jego arogancją. No jak on mi śmiał
w ogóle dyktować co powinnam, a co nie.? Jeśli bym chciała, to mogłabym i z
Katy Perry pójść na Stonesów, jemu cholera nic do tego. - Wolę iść z nią na One
Direction, niż z tobą na Aerosmith.
- Żartujesz
sobie ze mnie.? - głos Scotta przeszedł w jakieś wyższe rejestry, co oznaczało,
iż zaczął się unosić. Czyli znowu szykowało się na jakąś pieprzoną kłótnię. -
Wiesz, że te bilety są nie do dostania.? - rzucił, jakby to była najoczywistsza
rzecz na świecie, a ja właśnie rezygnowałabym z lotu w kosmos. Ale sorry chłopcze,
ja mam lęk wysokości...
- A chuj mnie to
obchodzi. - prychnęłam krótko, budząc w sobie bojowy nastrój. - Nie będziesz mi
tu dyktować z kim i gdzie mam spędzać wieczór. - zastrzegłam z miejsca i chcąc
zaakcentować powagę swoich słów, podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Okej, nie chcesz
to nie jedź. Prosić cię nie będę. - ton Scotta przybierał już głęboką urazę,
spowodowaną moimi słowami. Wyrażając się kolokwialnie, robił mi łaskę, że w
ogóle chciał ze mną jeszcze gadać. - Załatwiłem te bilety, bo wiem jak lubisz
ten zespół. Co z tym zrobisz, to twoja sprawa.
- No właśnie,
tylko moja. - przyznałam mu rację, ale tylko po to, by zaakcentować moją
irytację. - Dzięki za troskę, ale jest ona zdecydowanie zbędna.
- No jasne, jak
zwykle. - prychnął, nadal obstając w tym swoim aroganckim tonie. Który nad
wyraz mnie wkurzał.
- Jak zwykle.? -
uczepiłam się jego wypowiedzi, która aluzyjnie miała mi nieźle dopiec. - Chcesz
mi coś powiedzieć.?
- Tylko tyle, że
jesteś choleryczką i znowu wpadasz w ten swój stan manii. - wyjaśnił "mój
ukochany", popadając w ostry, wkurzony ton. - Ochłoń trochę, dobra.?
Uspokój się, napij wody, nie wiem. Ale cholera, daj sobie na wstrzymanie.
- A spierdalaj z
takimi radami. - rzuciłam w końcu, rozłączając się definitywnie. I jakby na rozładowanie
wszelkich nerwów, trzasnęłam komórką o podłogę. Co oczywiście pochłonęły piski,
krzyki i nie wiadomo co jeszcze, dochodzące tutaj z pokoju Darlene.
Cholera. Niech.
Mnie. Ktoś. Zabije.
***
No i trójeczka... Nie jestem może jakoś specjalnie zachwycona tym rozdziałem, ale to już chyba zakrawa o regułę, że generalnie nie podoba mi się to, co sama stworzę. Więc to chyba nic dziwnego. I nie przeczę, trochę musiałam się nagłowić nad wydarzeniami, czy już polecieć z koncertem, czy jeszcze potrzymać Was w niepewności. A i tak efekt jest niezależny ode mnie, bowiem gdy piszę - nie myślę. To, co powstaje często i dla mnie jest zaskoczeniem. Mam jednak nadzieję, że nikogo tym wszystkim nie zanudzam, bo jakby nie patrzeć, dążę tylko do jednego i dojść do tego nie potrafię... Ale w końcu przyjdzie czas i na koncert, wszystko w swoim czasie. Na razie chciałam się skupić na tej pokręconej relacji rodzinnej sióstr Parker oraz związku starszej z nich. Czy nie przesadzam w tym kierunku, pozostawiam to Waszej ocenie. Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że mnie zrozumiecie, zwłaszcza, że już w następnym rozdziale zamierzam opisać ten "przełomowy" koncert. I naprawdę chciałabym wytrzymać w tym tempie, które nadałam ostatnimi rozdziałami. Bowiem... cóż, dodaję coraz częściej. Jak tak dalej pójdzie, to codziennie zacznę coś dodawać ;). Ale na poważnie, z całego serca dziękuję wszystkim za zainteresowanie tym moim bujaniem. To nowa historia, w moim mniemaniu nieco banalna, więc cieszę się z tak pozytywnej reakcji. No bo kurczę... Wyświetlenia, rosnące z zawrotną szybkością i te wszystkie miłe komentarze, które mam przyjemność czytać.. Nic bardziej milszego spotkać mnie nie mogło. Tak więc dziękuję ;).
I do następnego rozdziału.! ;*
I do następnego rozdziału.! ;*